okiem i wpół-otwartemi usty. Zdawało się, jakby bliskie przejście śmierci i jemu ostatek sił odebrało.
Smutne było wyprowadzenie zwłok ze dworku, ale smutniejszy dla wszystkich powrót do niego: jeszcze w pokoju skarbnikowiczowéj stało jéj krzesło, stołeczek pod nogi i poduszki, leżała książka do nabożeństwa, różaniec wytarty jéj ręką i szklanka, którą piła. Dom zdawał się pustką, dotyla to ta w kątku modląca się, milcząca istota życia mu dodawała. Tadeusz powlókł oczyma i wszedł do swego alkierza, a stolnik poszedł za nim płacząc. Maciej chodził z kąta w kąt, nie wiedząc, co robi. Dorota zrywała się z nałogu do roboty i rzucała ją, zakrywając oczy fartuchem.
Stary jednak pan Piotr Kornikowski najpierwszy przyszedł do siebie i począł czynić wszystkim refleksye.
— Dobrze to żałować — rzekł — ale po chrześcijańsku, po chrześcijańsku; nieboszczce Bóg pewnie dał niebo za jéj cnoty, módlcie się za nią, ale myślcie, by i ona spojrzawszy na was, pocieszyła się, że sobie radę dajecie. Co myślisz, Tadeuszu?
— Ja? ja nic jeszcze nie myślę... żal mnie przejmuje.
Żal żalem, a potrzeba coś postanowić.
— Stolniku, proszę cię, zabaw tu, pomówim późniéj.
Stolnik, choć mu pilno było do gospodarstwa, dla miłości Siekierzyńskich pozostał jednak w Lublinie, ale dopiéro w tydzień mógł się z Tadeuszem rozmówić.
Młody chłopiec przez ten czas płakał i dumał głęboko, na zapytania stolnika nic nie odpowiedział stanowczo, prosił go tylko, żeby mu odebrał 3,000 złotych kapitaliku i do Lublina je przesłał.
— A cóż z tém myślisz? — spytał pan Piotr.
— Jeszcze sam nie wiem — cicho rzekł mu Tadeusz — nie jestem pewien, ale trzeba coś radzić sobie.
— Boćto, kochany Tadeuszu, ostatni twój fundusz.
— Wiem o tém, panie stolniku, ale potrzeba radzić sobie.
— Cóż naprzykład myślisz z nim?
— Sam nie wiem, czas okaże, ale chcę go mieć w ręku.
— Jak wola twoja! nie chcesz mi powiedziéć, nie napieram się, choć stary przyjaciel ojca i opiekun wasz, miałbym do tego prawo, ale... jak chcesz...
Trochę urażony pan Kornikowski dokończył lampeczki wina, wziął kij i z Maciejem poszedł do dominikanów; gdyż do drzewa krzyża św. szczególne miał nabożeństwo.
Ani tego dnia, ani nazajutrz młody chłopiec nie dał z siebie wydobyć tajemnicy, jeśli tam jaka była; myślał, chodził, a przed stolnikiem wymawiał się, że jeszcze nic stanowczego nie postanowił.
Po śmierci skarbnikowiczowéj zmieniło się bardzo życie we
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/69
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.