— E! fe, fe! nie chcę ja tego słuchać, i nie potom przyjechał, żeby mnie tém częstować. Mówmy o czém inném... a Tadeuszek?
— Zawsze toż samo, kochane, poczciwe dziecko!
— Chodzi do jezuitów?
— Chodzi, bo cóż ma robić? powiedz; myślałam go do palestry wprowadzić, ale taką ma wymowę, cierpiałby wiele od młodzieży, co to zwykła lada czém prześladować.
— Jakże się acani dobrodziejce zdaje, do czego ma ochotę?
— Ja myślę, że do gospodarstwa chyba, to szlachcicowi wrodzona, ale na czémże gospodarzyć? Możeby za te 3,000 wziął gdzie pod bokiem stolnika maleńką dzierżawę.
— Ciężko! ciężko! zresztą pogadamy o tém; gdyby się to dało zrobić, i owszem.
— A cóż tam w Siekierzynku słychać? — spytała wdowa pocichu.
— Co? już tam Wichuła młody jak szara gęś się rządzi i hula! mocia dobrodziejko, hula, aż za uszami trzeszczy, nie na długo mu wystarczy...
Staruszka westchnęła, stolnik wąsa pokręcił, poły kontusza poprawił, obejrzał się i westchnął. Zmiana twarzy i głosu wdowy uderzała go przykro, zląkł się tego widoku i nie pojmował, że na tak oczywistą chorobę nie szukano rady. Jak skoro tylko powrócił Tadeuszek, wziął go zaraz na bok pan Piotr i począł o doktora naglić; syn wymawiał się, że matka nie chciała na to pozwolić, a wdowa choć niby głucha, dosłyszawszy czy domyśliwszy się rozmowy, przerwała ją stolnikowi.
— Mój panie Pietrze! już ja wiem, co mówicie, to darmo. Ot sam się przekonasz, że mi lekarza wcale nie potrzeba.
Jakoż nazajutrz rano, gdy okiennice otworzono, znaleźli ją na łóżku skuloną, z różańcem w ręku, z wyrazem boleści i modlitwy na twarzy, już nie żywą.
Wielki był lament sług, dziecięcia i przyjaciela, a stolnikowi aż krew puścić musiano. Dorota zachodziła się od płaczu. Maciej milczał jak słup, a to u niego najokropniejszą oznaczało boleść. Tadeusz modlił się, klęcząc u łoża.
We dwa dni potém, kilka osób, kilku żebraków i gawiedź próżniacza, wiedli trumnę czarną na cmentarz kapucyński; otwarte okna dworku i woń kadzidła pogrzebowego świadczyły, że tędy śmierć przeszła. Jedna Dorota musiała zamknąwszy oczy swéj pani, pozostać dla pilnowania domu i siadłszy na progu zalewała się łzami, poglądając z góry na powolnie wlokący się sznur żałobny. Stolnik, jakby umyślnie przybyły, żeby pożegnać przyjaciół, z pomocą Macieja, sunął na cmentarz, schylony, drżący, z zaczerwienioném
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/68
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.