Ten traf jednak nie przychodził! Starano się go sprowadzić i ułatwić mu robotę; ale listy pisane do dawnych rodziny koligatów z prośbą o przyjęcie Tadeuszka na dwór, o posunienie go w świecie, lub zostawały bez odpowiedzi, lub wymówki tylko i grzeczności sprowadzały. A Tadeuszek rósł tak szybko, a matki serce tak biło niespokojem o niego i przyszłość, tém niecierpliwiéj, tém żywiéj, że jéj starość się zbliżała, że codzień słabsza, złamana, już i do kościoła wyjść nie mogła, już większą część czasu przepędzała w krześle z pobożną księgą na kolanach.
Choć i w Siekierzynku nie obfitowała w wygody życia i rozkosze pani skarbnikowiczowa, przecież w porównaniu z Lublinem, był to raj jeszcze; a póki żył małżonek, tyle miała w niego wiary, że jéj się nigdy jutro dla siebie i dziecięcia nie zdawało straszném. Teraz gdy wszystko na nią spadło, a ona nic dokonać nie mogła, tylko cierpiała i bolała, gdy jeszcze nieznany nigdy na wsi niedostatek tysiąca wygódek dokuczać począł, gdy w najdrobniejszych rzeczach oszczędzać się było potrzeba z ofiarą zdrowia i wygód, by Tadeuszek tylko miał zawsze, co zechce; szybko nadbiegła starość, choroba, niedołęstwo. W nogach i w ręku poczęło łamać wdowę biedną, puchły i brzękły kolana, po nocach napadały ją boleści straszliwe, we dnie osłabienie niezmierne, oddech stał się ciężki; a poskarżyć się nie śmiała, bo obawiała się zachmurzyć Tadeuszka i stać się wydatków przyczyną. Dorota poszła po babach szukać leków; zaparzania, okłady, ziółka, wanny, nawet zamawiania choroby, rozwinęły ją tylko silniejszą i straszniejszą codzień. Z anielską cierpliwością znosiła wszystko wdowa, a ze swą księgą na kolanach, z różańcem w ręku modliła się do Boga — o syna tylko. Śmierć o tyle jéj była straszną, o ile samego jednego na świecie zostawiała sierotę, samego wśród tego strasznego zgiełku świata, w którym się potrącają wszyscy, a gdy słabszy na ziemię upadnie, tratują nogami, nie słuchając krzyku. Tadeuszowi młodość, imię, dworek i trzy tysiące złotych zostawiała w spuściznie całéj, a jedynemi przyjaciołmi: Macieja, Dorotę i stolnika Kornikowskiego, który się także pochylał, łysiał, siwiał, pokaszliwał, i często z uśmiechem przepowiadał, że mu czas się wybrać ad patres. Słudzy wielce się niepokoili o swoję panią i nie odstępowali jéj krokiem, szukali ratunku, codzień nową babę, nowego znachora przyprowadzali... ale nic nie pomagało.
W takich okolicznościach doszedł Tadeuszek lat dwudziestu, ale się na mężczyznę nie rozwinął; było to piękne dziecię jeszcze, które zdawało się miéć zaledwie lat piętnaście, tak świeżą była twarzyczka rumiana, tak wzrost mały i siły niewielkie. Zresztą wyglądał raczéj na paniątko, niż na ubogie szlacheckie pacholę. Osamotnio-
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/65
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.