Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szego od siebie! — wołał Wichuła — ja mu i po śmierci spokoju nie dam...
Gdy się zbliżyła uroczysta godzina pożegnania, skarbnikowicz nie pokazał po sobie zbytniego wzruszenia; uważano to i wprzódy, że do stoicyzmu czuł się obowiązanym i często powtarzał historyą zgonu heroicznego Jana Sobiesława, który od Turków na pal wbity żył dwa dni w mękach klnąc niewiernych. Gdy inni otaczający płakali, on się pocichu i spokojnie modlił.
Potém obrócił się do żony i rzekł poważnie:
— Nie płacz asindźka, Kunusiu, nie rozpadaj się, Pan Bóg nad nami, nad wdową i sierotą, a takiego wielkiego imienia dziedzica za zasługi ojców nie opuści. O jedno cię proszę, nie daj mu się zwalać i pilnuj, by przyzwoite stanowi swemu prowadził życie. Zostawuję ci w puściznie lepiéj niżeli wielkie dobra, bo imię piękne, starożytne, na którém się muszą w świecie poznać. Edukuj Tadeusza, jak mu przystało, a niech zawczasu albo do wojskowości, albo do gospodarki się sposobi, w ostatku z lichem do palestry, bo i tam szlachta, choć żaden Siekierzyński jeszcze nie mecenasował... ale pilnuj jéjmość, by nasza siekiera w błoto nie wpadła...
Gdy to mówił, a głos mu słabnął i proboszcz do modlitwy wzywał, uśmiechnął się łagodnie, powieki zmrużył i Bogu ducha oddał. Lament i płacz rozległ się po pustym dworku, bo, powiadał pan Kornikowski, i żona do niego bardzo przywiązana była, i ludzie téż kochali nieboszczyka serdecznie, poważając go i szanując. Ale wprędce potrzeba zajęcia się wszystkiém nie dozwoliła pani skarbnikowiczowéj rozpadać się i płakać, musiała nieboraczka, acz chora i niedomagająca, myśléć naprzód o pogrzebie stanowi nieboszczyka przyzwoitym, potém o losie dziecka i swoim.
Wichuła jak się o śmierci z powszechnego krzyku dowiedział, plunął tylko ze złości, widząc, jak go żałowano, i zawołał:
— Macie po kim się rozdzierać! Zdechł, to mniéj jednym psem na świecie, a teraz pogramy z jéjmością i synaczkiem...
Ludzie, co to słyszeli, zgrozą byli przejęci i z przestrachem pogadali na rozbestwionego gniewem człowieka.
We dworze Siekierzynka, w chwili zgonu dziedzica taki był niedostatek, że gdyby nie proboszcz i nie stolnik nurski, pan Piotr Kornikowski, nie byłoby za co przyzwoicie zmarłego pochować. Ale bracia szlachta i dalecy powinowaci Siekierzyńskich, dowiedziawszy się od księdza o biedzie wdowy, podesłali, czego było potrzeba, pocichu, tak, że i księży sprowadzić i katafalk piękny postawić i trumnę obić było za co galonem i stypę jeszcze sprawić sutą. Pocieszyła się tém żona, a zwłaszcza frekwencyą wielką ludu zewsząd przybyłego, który, jak mówił pan Kornikowski, okazałości niemałéj