Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/424

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

po chwili — ty tylko sam prawdę z niéj wybadać możesz; w innym razie wszelką pomoc i ofiarę z mojéj strony masz gotową... Nie będę ci taił, że chcąc się żenić z Polą, nietylko w matce i prezesie znajdziesz przeciwników, ale w panu Atanazym, w pannie Annie, w całéj rodzinie, która rychléj tę nieszczęśliwą Połę zaśle gdzie, poświęci... niżeli kiedykolwiek na to pozwoli... Zbierz swoje siły i gotuj się do walki, do odosobnienia, na życie pracy i ubóstwa...
— Dla nas dwojga będziemy mieli aż nadto... Karlin...
— W takim razie — odparł Aleksy — rachuj nie na Karlin cały, jak-eś przywykł, ale na część, jaka ci z niego wypadnie po Emilu i po Annie, równy z tobą udział mającéj... Na téj części trzeciéj zostaną ci jeszcze długi...
Julian spojrzał wzrokiem omdlonym.
— Ubóstwa się nie boję...
— Ale trzeba, żebyś dobrze wiedział, co cię czeka... Dotąd pieszczone wszystkich dziecię, zostaniesz odepchnięty przez wszystkich...
— Przez Annę! to być nie może...
— Serca panny Anny jestem pewien, bo to serce anielskie, ale że twojéj miłości nie pojmie, to ci zgóry przepowiadam... ona sama nie kochała nigdy...
— Niech się stanie, co chce... pomóż mi! Ja sam wybadam Połę... przybycie tego szaleńca Justyna nie wiem czemu głowę jéj zawróciło; odurzył ją tą swoją poezyą... może chce obudzić tylko zazdrość we mnie? nie wiem! Ale potrzeba to skończyć... gotów jestem na wszystko, umówimy księdza, wezmę ślub potajemnie, i oświadczę to potém matce i stryjom, muszą zezwolić!
— Powiadasz mi, że Pola nie chce?
— Nie przypuszczam jeszcze, żeby była szczerą, musi się zgodzić; ona mnie kochała, ona mnie kocha, a ja za nią szaleje... ja bez niéj umrę!...
I biedny Julian rozpłakał się... padając na krzesło.
Pola w swoim pokoju, leżąc twarzą na pościeli płakała także łzami gorzkiemi, i przebywszy jeden z tych dni ciężkich, musiała się gotować na następny, podwojonych doznając męczarni; odgrywała jednak swoję rolę z gorączkowym jakimś zapałem, a prezes patrzący z boku, uczuł się przejęty tém poświęceniem, choć rzadko mu się trafiało boleścią z kim podzielić.
Justyn, który w życiu marzył o wielu, a żadnéj nie miał kochanki, którego miłość błąkała się po twarzach wieśniaczych, zbierając rysy ideału, żyjący dotąd z poezyą, z sercem własném i naturą, zrazu nie dowierzając, bojaźliwie poglądał na Polę, obawiał się szyderstwa, podejrzewał ją; ale gdy w jéj oczach błysk dzikiego ja-