Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/423

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tyś przestała mnie kochać?... — krzyknął Julian.
Pola spuściła oczy i zamilkła.
— Tak jest, ja to widzę — dodał Julian — to obłąkanie; ale to być nie może, tyś mi potrzebna; ja bez ciebie żyć nie potrafię.
Bóg wié, co się działo w zburzoném sercu dziewczyny, która uciekać chciała, czując, że się wyda, taką namiętnością i bólem pierś jéj wzbierała... nie była panią siebie, słabła... szczęściem, Julian, przywiedziony do rozpaczy, zamiast usiłować ją zmiękczyć, szydzić począł...
— Tyś nigdy kochać nie umiała... ja-m był zawsze ofiarą... potrzebnym ci był tylko, ażebyś na mnie wyuczyła się uczucia, które przeznaczałaś dla innych... Dziś po mnie przychodzi drugi, trzeci, dziesięciu... tyś upiór nie kobieta! tyś zimne stworzenie, bez serca, z płomieniem w głowie...
Nie mogąc znieść wymówek dłużéj, Pola zachwiała się, zadrżała, skupiła resztkę sił i uciekła... Julian powrócił pomieszany do pokoju, ale samotności znieść nie mogąc, pobiegł do Aleksego.
Po twarzy jego poznał biedny przyjaciel, co się działo w duszy słabego Juliana, który przebywał kryzys, jak wszyscy bezsilni, miotając się i zużywając energii resztę na krótko-trwałą rozpacz.
— Co ci jest? — zapytał niespokojnie.
— Umieram! — rzekł Karliński. — Pola! Pola mnie zabiła... ja jéj gotów byłem poświęcić wszystko... ona mnie nie kocha... ona mnie odpycha... ja jéj nie rozumiem... radź i ratuj...
— Kochany Julianie — rzekł z boleścią patrząc na niego Aleksy — dawno już narzucałem się z moją radą, nie chciałeś jéj; późniéj powiedziałeś mi sam, że cofnąć ci się już nie pora... widziałem niebezpieczeństwo położenia twego, ale mógłżem co na nie poradzić?... Wpadłeś w otchłań, w powikłania bez końca; nie umiem przewidziéć nawet, jak z tego wybrniesz cało... pozwól, bym już i nadal nie miał w tém udziału!...
— Jakto? opuszczasz przyjaciela w niebezpieczeństwie? Aleksy! ja cię nie poznaję!
— Słuchaj — odparł Drabicki — ja w jeden sposób tylko rozumiem miłość: albo świętą, cichą i zrezygnowaną bez nadziei, lub śmiało idącą do celu, to jest przed ołtarz. Mówiłeś mi, że się chcesz z nią żenić... żeń się, nic nad to nie pozostaje...
— Ona mnie odpycha...
— Na to nie widzę ratunku.
— Ja pojąć tego nie mogę... trzeba, żebyś ją wybadał... coś jest w tém, przeczuwam jakąś zdradę... intrygę! szalbierstwo!
Aleksy umilkł.
— Najgorzéjbyś wyszedł używając mnie za pośrednika — dodał