Julian oburzył się na tę chłodną rachubę i wzdrygnął.
— Stryju kochany — zawołał — twoja miłość dla nas zaślepia cię... opuścić Emila, było to go zabić! godziż się coś podobnego myślą nawet przypuścić?
— Ale któż go zabija!... waryacie! — krzyknął prezes — niech żyje, cieszę się, płaczę... jestem szczęśliwy, ale niemniéj tyś o połowę uboższy, mój drogi! Któż wié! Emil, gdy tak pójdzie daléj, może się zachciéć ożenić! znajdzie się niejedna, co za niego pójdzie! tysiące! Ci głuchoniemi bywają, jak słyszałem, ekstra-miłosnéj kompleksyi!
— Stryju! stryju! na Boga, nie mów tak, mnie to boli!
— Dziecko jesteś! Nie widzisz — dodał prezes — że to życie Emila jest kalectwem sroższém od zupełnéj nieprzytomności; zechce władać sobą, nie potrafi, opanują go ludzie, kto wié! nie posądzam: może Drabicki miał w tém myśl jaką! przywiązał go do siebie...
Julian jeszcze odepchnął ze zgrozą to przypuszczenie.
— A zatém cicho — rzekł prezes — wierzę w niego, szacuję, ale co się stało, to się stało... ubodzy jesteście i po wszystkiém; trzeba na to szukać rady... ale w dodatku i myśléć, jak panu Drabickiemu to dobrodziejstwo na brzęczącą monetę wymienić.
— Stryju! — zakrzyknął Julian jeszcze.
— A no! to milczę — rzekł prezes zawracając się ku zamkowi — o sempre bene! cieszmy się! radujmy, dziękujmy i śpiewajmy: Hosanna!
— Weźmiesz mnie za istotę bardzo poziomą, prozaiczną, rachującą — począł zwróciwszy się ku zamkowi — ale ja znam świat i ludzi. Nie przeczę, że Drabicki uczciwy człowiek, że jego poświęcenie było całkiem bezinteresowne, ale ani Emilowi łaski wielkiéj nie zrobił, ani wam...
Julian się zamyślił.
— Już teraz potrzeba dokończyć wychowanie Emila... wyjdzie na człowieka niby, na istotę zawojowaną i nieszczęśliwą i Karlinem podzielić się będziecie musieli!
— No! to się z ochotą podzielę...
— Trzebaż coś dać i Annie, choć Anna za mąż iść nie myśli, a jéj piękność i imię więcéj odstręczają, niż przynęcają starających się... trzeba porachować długi i wyznać w końca, że na Karlińsklch bardzo tego mało...
— Alboż małem żyć nie można? — spytał Julian.
— Doskonale — rzekł prezes — ale naprzód potrzeba się do tego wychować lub przerobić stosownie, nie miéć potrzeb i przywyknień zbytkowych, ograniczyć się chatką, krupnikiem i kapotą...
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/397
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.