Piąty, Włodek, skromny i pobożny, ukochane matki dziecię, choć go Hrehory kierować chciał inaczéj i do wojny sposobić w miejscu wcześnie zgasłego Zygmunta, do nóg rodzicowi upadłszy, łzami je oblewając, uzyskał pozwolenie wstąpienia do klasztoru XX. Bernardynów. Był to człowiek świątobliwości wielkiéj i nie mniejszéj pokory; z kolei powiem o nim więcéj, bo przed Bogiem lepszy on był od wielu tych, co sądem ludzkim nad nim górują; teraz powrócić muszę do głowy rodziny Ignacego, kasztelana międzyrzeckiego.
Ignacy był dobrym synem kraju, jak jego przodkowie, masz go tu na tym wizerunku — piękniejszéj i wyrazistszéj twarzy zobaczyć trudno; ale to nie rycerz Hrehory, nie Paweł nawet; piętno czasu wyryte jest na jego obliczu wspaniałém, spokojném, powagi pełném, ale zdradzającém więcéj męża rady i dworaka niżeli wojownika.
Przy starodawnym stroju, błyskotki i dodatki wskazują człowieka, który dba o to, jak się okaże, i sąd ludzki ma na oku nawet gdy o powierzchowność chodzi: znać, że chciał być pięknym i wydawać się wspaniale. Niedźwiedzią delię zastąpiły sobole, przy nich atłasy, aksamity, lamy, spinki, guzy, a złota i świecideł pełno. Toż samo na twarzy, któréj wyraz szlachetny, wzniosły, coś ma już w sobie przymilającego się, uśmiechnionego, słodkiego. Jest to nasionko drobne téj zalotności nie męskiéj, z jaką późniéj pokolenia całe dla przypodobania się światu wyrzekły Boga i sumienia. W tym człowieku zniewieściałość i zalotność nie dochodzi jeszcze tak daleko, ale już jest in nuce.
Był to znakomity, jak podówczas zwano, statysta, ale urodzony w epoce, w któréj słowo zaczęło więcéj znaczyć od czynu, uwierzył w jego wszechwładność, zakochał się w jego dźwięku. Pan Bóg obdarzył go łatwą i świetną wymową, pamięcią wielką, postawą piękną, głosem donośnym i mile brzmiącym; okoliczności uczyniły go oratorem. Mówił wszędzie, gdzie tylko znalazł uszy ku słuchaniu, a dbał wiele o wrażenie, jakie na publice uczyni, na sejmach, gieneralne, dziękując i przymawiając się do serc panów braci, przy marcepanach i kruszeniu tarczy, w domu, kościele, trybunale, popisywał się z wymową swoją, w któréj w istocie więcéj było blasku i rozgłosu, niżeli myśli i treści. Maluczka drobnostka wystarczała mu na długą perorę, pamięć do niéj materyały dawała z biblii, świata starożytnego, poetów i historyków, z mowców i filozofów; wszystkiego tam było potrosze, a najmniéj swojego. Rzadki talent i ogromna nauka zrobiły zeń smutnego mowcę, z profesyi pochlebiającego tłumowi; połechtana pochwałami próżność, zwiodła go z drogi
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/310
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.