Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i płeć nieogorzała dowodziły zresztą, że nie potrzebował pracować i wiódł rodzaj życia zamkniętego. Z powierzchownością opuszczoną naumyślnie, zaniedbaną, minę miał pańską wcale, a zamieszkanie może w tym kącie odludnym, w którym do nikogo nie potrzebował się zastosowywać i przypodobywać nikomu, nadało mu coś dziko swobodnego w ruchach i wyrazie twarzy, żywo malującéj każde poruszenie wewnętrzne.
Kapucyn i Julian spojrzeli na wchodzącego razem, pierwszy zawołał:.
— Otóż powoli wszyscy się jakoś poznajdujemy!
Julian podał rękę jak znajomemu przybyłemu, który siadł na wąskiém łóżeczku księdza Mirejki.
Aleksy i nieznajomy zmierzyli się oczyma, a kapucyn zastępując roztargnionego Juliana zapoznał ich z sobą.
— Poznajcie się panowie... Pan Justyn Poddubiniec i pan Aleksy Drabicki... przyjaciel naszego pana Juliana.
Justyn nie silił się na grzeczności, wyciągnął rękę, ścisnął dłoń podaną i wlepiając oczy w Aleksego siadł znowu na łóżeczku...
— A coś to wasze panią Gończarewską przestraszył? — zapytał kapelan — dzień dla niéj feralny, ja-m ją rozirytował żartami, a jegomość pewnie po swojemu nie patrząc przed się szedłeś, i musiałeś może uderzyć...
— No! proszę... jak to jegomość ludzi znasz i z charakteru zgadujesz, do czego kto zdolny... właśnie trąciliśmy się głowami w drzwiach... i dobrego sobie nabiłem guza...
Kapucyn plasnął w dłonie.
— Porządnąż dostałeś burę!
— Ale ba! gdyby nie wychowanie, możebym i klapsa oberwał — rozśmiał się pan Justyn.
— Otóż to gadu! gadu! a psy w krupach! — przerwał ks. Mirejko — gotowi podać kawę, i kawa ostygnie... Chodźmy do dworu... prócz tego tu na tyle gości ciasno... Nie wiesz waść, panie Justynie, gdzie chorążyc?...
— Nie zgadnę, wziął kij i słomiany kapelusz, książkę pod pachę i w las sobie poszedł...
— To nie wróci aż zmierzchnie! — machnąwszy ręką rzekł kapucyn — tandem kawa się bez niego, a on bez kawy obejdzie...
To mówiąc wyszli razem, i gdy ks. Mirejko na klucz mocno stancyę zaryglował, obawiając się zapewne o swój pasek i klocki, skierowali się ku dworowi powoli... Jeszcze tu żadnego ruchu nie było, tylko od mieszkania pani Gończarewskiéj dawały się słyszéć desperackie jéj wykrzykniki przez drzwi otwarte.
— O! ja nieszczęśliwa! nikogo! byłam pewna! żywéj duszy!