Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tyczna wzbudzała podziw i poszanowanie, Pola drobniuchna, wesoła, trzpiotowata i paląca namiętnością, stała jak umyślnie dobrana sprzeczność... pierwsza niepokoiła serca i porywała w krainę poezyi, druga zdawała się ożywioną figurynką z najlepszego Vatteau lub Boucher’a.
— Dlaczego pan tak siadłeś w kątku? — odezwała się śmiało do Aleksego — czemu się pan nie chcesz przybliżyć do towarzystwa?...
— Jestem w niém obcy...
— I nie ciekawy je poznać? czy tak sama powierzchowność go zraża?...
— Przestrasza, powiedz pani...
— Doprawdy? mnie ona więcéj rozśmiesza niż przestrasza...
— Pani to świat nie obcy...
— Mylisz się pan — odpowiedziała Pola z żywością osobliwszą — to świat nie mój, choć w nim zostałam wychowaną i przywykłam do niego, bom sierota i na świecie nie mam nigdzie swoich!! Żyjąc w nim od dzieciństwa, powinnam była zabłądzić i sądzić się w domu własnym... nie, nie! jakiś instynkt myśl moję i tęsknotę gdzieindziéj prowadzi... Wiesz pan, że nieraz patrząc na Żerby zazdrościłam mu tego starego dworu wśród gęstych lip... zazdrościłam życia w tych domkach... malutkich, pod strzechą słomianą...
Oczy jéj łza zwilżyła... Pola płakać i śmiać się mogła zarazem... białe jéj ząbki pokazały się z ust koralowych...
— Przyszłam do pana — dodała — bośmy tu podobno my tylko dwoje obcy i wygnańcy... powinniśmy wspierać się wzajemnie.
— Ja zapewne, ale pani?
— Ja więcéj jeszcze od pana! nie lubię kłamstwa i nie udaję, czém nie jestem... Pan Julian musiał panu choć wspomniéć o sierocie...
I badające oczy wlepiła w niego; Aleksy zląkł się pytającego jéj wejrzenia, obawiał się, by niém prawdy nie dobyła z głębi duszy... zmieszał się i zaczerwienił.
— Julian nic mi nie mówił!
Pola poznała, że skłamał, przeczuła, że dla Aleksego towarzysz dawny nie miał tajemnic, z rumieńca jego dowiedziała się wiele...
— Kłamać nie ładnie — odparła cicho. — No, nie mówmy o tém... jak się panu podobała Anna? — spytała po chwili.
Aleksy znowu na tak nagłe, niespodziane zapytanie zarumienił się podwójnie i skłopotał nie wiedząc, co odpowiedziéć.
— O! pan się mnie obawiasz! — przyjacielsko wlepiając oczy w niego, zawołała Pola — mów pan prawdę... ja pana nie zdradzę...
— Zaledwiem ją widział, a znam ją tak mało!