Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głowy usunęła się zaraz do swoich pokojów, a reszta towarzystwa pozostała.
Po chwili téż ochłonął Aleksy, serce mu bić przestało i rozmowa, próbując różnych przedmiotów, poczęła się wiązać powoli, choć gość mało brał w niéj udziału.
Pierwszą rzeczą, która uderzyła oczy zdumionego Drabickiego, były dwie panienki siedzące obok siebie, a tak dziwnie dobrane pięknością, by wdzięk jednéj dodawał drugiéj zajęcia i blasku. Idealna Anna ze swą powagą, Pola ze swoją trzpiotowatością wesołą, zarówno go zajęły, jako dwa objawy piękna, nieznane mu a zachwycające. Jeśli komu, to kobietom w atmosferze bogactwa i państwa najpiękniéj, ich to klimat, ich ojczyzna... na ubogim, jałowym zagonie więdną najpiękniejsze kwiaty, praca nie daje się im rozwinąć, troski gaszą ich wejrzenie i ledwie dobę w całym rozkwitnięte blasku, jutro już są zeschłą tylko pamiątką. I gdzie im myśléć o piękności, gdzie starać się o podniesienie wdzięku, jak zachować tę świeżość, przeciw której spikają się codziennie słońce, powietrze, wiatry i praca, co białe ręce w czerwone i pomarszczone zamienia. Dotąd Aleksy marzący o ideale, o czémś tak nadziemsko wzniosłém i niemożliwém, jak Beatryks Danta, i jak Beatryks mającém go przez piekło do niebios prowadzić słowem i ręką... nie spotkał nic na ziemi, coby się z obrazem duszy jego porównać dało... Pierwsze spojrzenie na Annę postawiło go wobec rzeczywistości, równającéj się najbardziéj rozgorączkowanemu marzeniu. Anna była tym ideałem... jéj piękność, jéj powaga, spokój jéj czoła, czystość duszy patrzącéj śmiało przez oczy anielskie ciszą i pogodą niezmąconą.... wszystko to, czyniło ją dla Aleksego istotą najdziwniéj stawiącą się przed nim w szatach, w jakie fantazya stroiła przyszłą jego kochankę... Przerażony tém zjawiskiem, nie śmiał spojrzéć na nią więcéj, i zapłoniony, wzruszony, spuścił wzrok w ziemię z rozpaczą. Anna z ciekawością dziecka i życzliwością wzbudzoną pochwałami Juliana, wpatrywała się w niego nieustannie, to go zaczepiając słowy, to badając wejrzeniem. Pola także usiłowała odgadnąć, co pod tą prostą łupiną wieśniaka ukrywać się mogło, i gdy Anna pociągała go dobrocią i grzecznością, ona ze swojéj strony potrosze drażniła go złośliwością, od któréj zawsze zaczynała nawet z temi, co dla niéj byli najsympatyczniejsi.
Prezes obchodził, patrzał, myślał i ze stanowiska wielkiego pana i eleganta usiłując osądzić przybyłego, powierzchownie odrazu uznał go gburem, zostawiając blankiet na wpisanie poczciwości na jego rachunek, jeśliby się okazało.
Pułkownik, który ludzi cenił z powierzchowności i z ich użyte-