Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prezesa mógłbym dziwne robić wnioski: jedna tylko miłość może tak z fermentacyi cukrowéj przejść w octową...
Pułkownikowa na niewczesny koncept ruszyła ramionami.
— A! — zawołała — nie wiem, jak masz serce tak mnie męczyć, pod pozorem rozweselenia... Prezes... to najniewinniejsza dla mnie na ziemi istota!
— Nie będę go bronił — odezwał się pułkownik — możesz go nienawidzić, ile ci się podoba... ale za cóż mnie przyjmujesz tak smutno i chłodno? Wierz mi, że nie zawarłem żadnego przymierza z prezesem...
Anna wbiegła, zapraszając pułkownika na śniadanie; zdaje mi się, że oboje bardzo temu byli radzi, gdyż pan silił się na koncepta, których nie miał czém podsycać, a pani potrzebowała być samą... pożegnali się wejrzeniem tylko, a Anna zmieniając ojczyma, pozostała przy pułkownikowéj.

XIV.

Z téj próbki dorozumiéć się łatwo, jakie było życie w Karlinie. Pałace, na które spoglądając zdaleka, niejeden ubogi wzdychał, domyślając się w nich wesela, zbytku, rozkoszy, i dni ze złotéj snutych przędzy, zamykały w sobie kilka istot, tak wielkie dźwigających brzemię, jakiemuby silniejsze i wytrwalsze nie podołały ramiona: nieszczęśliwego, skazanego na żywot dzikiego zwierzęcia i połączonych z nim, którzy nań patrząc z politowaniem, cierpieniu jego ulżyć nie mogli, ani się w swojéj boleści pocieszyć; matkę oderwaną od dzieci, sieroty, którym nie Bóg, ale ludzie wydarli rodzicielski uścisk, wreszcie kilka zbliżonych do siebie istot, dręczących się nawzajem. Nie było szczęścia w Karlinie, bo niéma go nigdzie na ziemi, ale tu brakło nawet spokoju, którym czasem błogosławi Bóg wybranym ziemi kątkom. Julian męczył się interesami, w których smakować nie mógł, odosobnieniem swojém, pracą, do jakiéj był obowiązkami zmuszony, młodością, któréj nie kosztował, wiądł i schnął w oczach stryja i siostry; Emil był dla niego także powodem ciągłéj żałoby i trucizną każdéj chwili wesela; Anna, przy cięższém posłannictwie, większém zaparciu się siebie, delikatniejszém jeszcze zdrowiu, siłą jednak przewyższała brata i czuwała jak duch opiekuńczy nad tą smutną pustką, wśród któréj często głos tylko puszczyka i jęk zwierzęcy Emila rozlegał się wśród długich nocy jesiennych. Poświęcenie jéj nie miało granic; wprędce bardzo, ledwie wyszedłszy z dzieciństwa, zrozumiała swe przeznaczenie, i bez westchnienia, bez łzy i żalu, z uśmiechem anielskim, cała mu się oddała. Dla Emila siostrą, towarzyszką, matką być musiała, za-