Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mówił o medycynie, z literatami nie zaczepiał literatury i tym podobnie; rzucał garściami słowa niezrozumiałe, uśmiechał się tajemniczo, sypał wzmiankami brzmiącemi o rzeczach nieznanych słuchaczom i wzbudzał w nich naturalnie podziwienie i cześć dla siebie. Z towarzyszami żył w zgodzie najlepszéj, na konsultacyach chęć go było do rany przyłożyć, ale gdy się lekarze rozeszli, półgębkiem ich chwaląc, doradzał zawsze coś innego w wielkim sekrecie.
Był to człowiek nad wszystko, jak widzimy, zręczny, a że ten przymiot zastępuje wiele innych i dogodniejszy jest od nich, dobrze mu się działo wcale. Gdyby nie pochodzenie, byłby się dawno i świetnie ożenił, ale że trącił żydem, a ubogo nie myślał się swatać, dotąd więc żył jeszcze w nadziejach i swobodzie młodzieńczéj, choć czterdziestki dobiegał. Czekał na wypadek jaki (medycyna czasem zetknięcie się z niemi ułatwia), aby się świetnie i bogato ożenić.
Aleksy zastał go w łóżeczku skromném, skulonego i smaczno zasypiającego; przebudzony, nim rozpoznał, kogo ma honor witać, kilka razy upadł do nóg i nasypał dobrodziejów bez liku... Ale poznawszy po głosie pana Drabickiego, stał się poufalszy i ziewał już skarżąc się na osłabienie i znużenie, gdy Aleksy zawołał, że pilno potrzebują go do Karlina.
— A! do Karlina! — zrywając się i zrzucając szlafmycę począł doktor — a! do Karlina! jadę, jadę! a któż tam chory? a pan że się zna z niemi?
— Znam tylko Juliana, z którym kolegowaliśmy w uniwersytecie... stara podobno matka jego zachorowała.
— Matka? ale ona tam nie mieszka?...
— Nic tego nie wiem... dosyć, że jest w Karlinie i chora.
— Posyłaj pan po konie pocztowe i jedźmy...
— Natychmiast... ale pan sam pojedziesz... ja śpieszę do domu.
Doktor spojrzał zukosa na Aleksego.
— A! nie chcesz pan jechać do Karlina!.. Ale... to do woli... zrobię tylko uwagę, że stara, jeśli chora, to może słabość być groźna... dawno postrzegałem usposobienie chorobliwe... może być potrzeba kogoś czynnego, pan Julian nie da sobie rady... jako przyjaciel...
— Chcesz pan, żebym jechał?
— Chcę?... nie... ale życzyłbym, trudno przewidziéć, co się gotuje... a pan Julian... najlepszy z ludzi, anioł! ale potrzebuje, musi potrzebować pomocy... Jesteś pan jego przyjacielem?
Aleksy się zmieszał, fałszywy wstyd go ogarnął, nie śmiał się przyznać, że dotąd nie był w Karlinie, pomyślał przytém, że się