Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ale nie czas wspominać, smucić się, żałować, potrzeba się weselić, krzyk w ganku — Vivat! i pan Sebastyan chwyta zięcia w uścisk silny, a nad głową jego unosi się vitrum gloriosum, pełne złocistego płynu. Stolnik płacze z radości, a Klara w oknie ramionami ruszyła. Tadeusz wysiadł poważny i uszedł od głośnych przywitań do narzeczonéj.
Wieczorem już rozpoczęła się hulatyka, bo część gości z dalszych stron zjeżdżać się poczęła; do późnéj więc nocy brzęczały kielichy i pan Marżycki chodził od jednego do drugiego, ściskając, tak, że się kilka razy i przyszłemu zięciowi dostało. Stolnik niepomny pedogry w dniu, poprzedzającym tak wielki dla niego wypadek, pił z innemi na zabój i dzień świtał, gdy się reszta dotrzymująca placu gospodarzowi, po kwaterach rozwlekła.
Przy ranném śniadaniu jakoś wstrzemięźliwéj znajdowali się wszyscy, odkładając do wieczora formalną hulankę. Gości było mnóstwo i nie bardzo dobrane towarzystwo, bo począwszy od możnych sąsiadów, aż do drobnéj braci szlachty, kto żyw na zaproszenie pana Marżyckiego się stawił. Nawet starosta, największy dygnitarz w sąsiedztwie, raczył zaszczycić wesele bytnością swoją i rozpierał się w najszerszém krześle, najgłośniéj ze wszystkich dowodząc...
Zmierzchało, gdy panna Klara w białéj atłasowéj sukni z bukietem rozmarynowym, w wieńcu takimże, pod którym dukat, kawałek cukru i medalik święcony włożono, weszła prosić ojca i starszych o błogosławieństwo. Pan Tadeusz w białym także żupanie, w jasno-zielonym aksamitnym kontuszu, przy szabli suto sadzonéj, z czapeczką pod pachą, wszedł wiedziony przez druchny, schylić się do kolan panu Sebastyanowi, oczekującemu tego obrzędu z rękoma założonemi na piersiach i pociesznie upoważnioną miną, przybraną z musu do okoliczności. Ołtarz był przygotowany w sali, ksiądz przyodziany w szaty, świece gorzały jasnym płomieniem i uroczyste milczenie, jak przed każdym wielkim wypadkiem, poprzedzało wybuch żalu i radości, łez i powinszowań, gdy drzwi z trzaskiem się rozwarły i dorosły mężczyzna, czarno zarosły, barczysty, licho odziany, wpadł hałaśliwie do komnaty i zwrócił na siebie uwagę wszystkich. W początku myśląc, że to gość nowy, posunął się ku niemu gospodarz, ale nikt go nie znał; stolnik tylko i Tadeusz pobledli.
Był to Ksawery Wichuła z zakrwawioném okiem, rozdętemi nozdrzami, rozwianym włosem, nagle ukazujący się w spokojném towarzystwie z twarzą widocznie gniewem zapaloną i wargą od złości i niecierpliwości drżącą. Na widok jego tak każdy przeczuł jakąś