Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sobie, że po drodze państwo młodzi do niego wstąpią w Czerczycach, z tarcic stawiał dużą salę przy domu na ich przyjęcie; a Jakób jego kręcił się, wietrząc kilimki, dywany i makaty stare po kufrach zatęchłe, któremi ściany i ławy zabijać miano. U Marżyckich przybory do wesela były niemałe także, bo całe sąsiedztwo sproszone zostało na miesiąc wprzódy; trzy antały wina sprowadzono, miód domowy rozwodzono świeżo syconym, tworząc różne jego gatunki, piwo butelkowano, wódki nalewano na owoce i słodzono, a nawet gdańskiéj puzderek dwa sprowadzono z Warszawy dla dostojniejszych gości. Nie mówi się tu o cielętach, baranach, zwierzynie i kłapouchych stworzeniach, które paść miały ofiarą wesela, ani o tysiącznych innych addytamentach, kondymentach i zdaleka sprowadzonym kucharzu.
Dość, że wszystko w porze gotowe, na miejscu i dobrane, a Klara, poglądając na cuda, których dokazała, uśmiechała się z wyrazem radośnego tryumfu. Pan Sebastyan przechadzał się od lochu do lochu, kosztował win i miodów, próbował ich z przybyłemi i zawczasu snuł sobie o kolei puharów projekta, mając zakończyć garncowym, zwanym Sapiehą, który od lat kilku stał niemyty w kominie, a teraz błyszczał rysunkiem Bachusa, subtelnie na szkle wyrzniętym.
Lecz któż opisze, co się działo ze stolnikiem powtarzającym sobie od rana do wieczora:
— Nie zejdzie ród Siekierzyńskich! Nie skończy się na nim!.. ożenię go! ożenię!! jeszcze tydzień, jeszcze tydzień, a poprowadzę go do ołtarza i — chyba Bóg nie łaskaw — dożyję potomka! Czuję się na siłach poczekać jeszcze na niego! Nie zejdzie ród Siekierzyńskich! a mnie to będą winni! gdyby nie ja, nigdyby się nie ożenił.
I stolnik najpierwszy pośpieszył dniami kilką przed weselem do Marżyckiego, wioząc z sobą i obrusy i sreberko i sprzętów trochę, któremi sądził, że się na taką frekwencyą gości przysłuży. Tadeusz przybył w wigilię dnia ślubu piątką tarantów dobranych prześlicznie i powozem nowym, z Warszawy sprowadzonym umyślnie; za nim jechała bryka piątką kasztanów i mniejszą czwórką siwych mierzynów zaprzężona. Woźnice palili z bata zamaszyście, a pan Sebastyan w ganku czekał z kielichem zięcia ukochanego.
Czemuż tak smutnie, tak ponuro siedzi w bryczce pan Tadeusz, czemu twarz mu się nie wyjaśniła, czoło nie rozchmurzyło, owszem na widok dworku mgłą zaszły oczy, coś ucisnęło serce i jakby wspomnienie jakieś wzruszyło go do głębi, chwycił się za pierś, podniósł oczy, westchnął i rzucił się w brykę, jakby krył od oczów.