innym munsztuk, na innym jeszcze pasmo nici szarych. Przy kominie wygasłym jakiś garnuszek z przykrywą drzemał ostygły, na daszku ukazywały się talerze z widelcami żelaznemi; przez półotwarte drzwi do drugiéj izby widać było kobiece przybory i jakaś panienka wpół tylko ubrana, odskoczyła kryjąc się do szpary, którą poczęła zaglądać ciekawie. Zapylony zegar gdakał w kącie, a trzpiotowatych para kanarków odzywała się w klatce nad oknem. W drugiém wiewiórka obracała dziecinny swój młynek, latając niespokojna. Wichuła wskazał krzesło, z którego zrzucił futerko i chustkę, a sam chwycił drugie i grzmotnął niém tak o podłogę, jakby je chciał pogruchotać.
Tadeusz rzucił okiem wkoło, ale nie usiadł.
— Cóż tu pana dobrodzieja sprowadza? — rzekł Ksawery dysząc.
— Maleńki interes.
— Zdawało mi się — z przekąsem odparł Wichuła, szydersko mierząc oczyma pana Tadeusza — że między nami a Siekierzyńskiemi wszystkie interesa skończone?
— Nie ze wszystkiém.
— No proszę, ja sądziłem, że wziąwszy Siekierzynek już było po wszystkiém?
— Nie dość go wziąć było, potrzeba go jeszcze oddać — rzekł Tadeusz.
— Cha! cha! po dwudziesto-letniém posiadaniu!
— Chociażby.
— A! łaskawco! chlebodawco! wytłómacz-że mi, jak to być może?
— Właśnie z tém przyjechałem; panowie nie macie tytułu dziedzictwa.
— Cóż z tego?
— Ja jestem spadkobiercą i synem Longina Siekierzyńskiego.
— Bardzo mu winszuję, ale cóż z tego?
— I Siekierzynka pozbyć się nie chcę.
— Chwalę! ale cóż z tego? potrzeba zapłacić nabyte przez nas długi.
— Ja téż je płacę.
— Pan je płacisz, powiadasz? cha! cha! a czém-że?
— Pieniędzmi — odparł Tadeusz zimno — a wzajem proszę o kalkulacyą z posiadania przez lat tyle!
Wichuła spojrzał, jakby chciał z oczu wybadać przybyłemu, czy to była prawda, czy żart tylko i wyciągacz jaki; ale Tadeusz mówił seryo i poważnie.
— Nim rozpoczniem proces, chciałem wprzódy przekonać się,
Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/106
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.