Strona:PL Kraszewski - Powieści szlacheckie.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ny syn ojca swego, szaławiła i hulaka, nie żonaty jeszcze i sam z rodzeństwem zamieszkujący dworek dziś wielce poprawiony, rozszerzony i upiękniony. Ksawery oprócz wzrostu, którym prześcignął ojca, wielce go przypominał. Też same to były rysy twarzy, ta sama i charakteru gwałtowność, taż złośliwość i zawziętość.
Bali się go sąsiedzi, rozlegały jego krzykiem sejmiki, a po miasteczku, gdy przechodził, szabla spuszczona nisko, dźwięczała złowrogo. Miał zwyczaj pokręcać wąsa i poświstywać wszędzie, ledwie nie w kościele, a tak w siebie i swą siłę wierzył, że byłby się porwał na potęgę magnata i dwór jego cały ze swoją szerpentyną i nieustraszoném sercem. W domu on rej wodził nad wszystkiemi; brat i siostry go słuchały ze drżeniem; chłopi chowali się na widok jego; a sam proboszcz, następca znajomego nam księdza, pokornie czapkę przed tym kolatorem straszliwym zdejmował. Na żydów był to kat prawdziwy i dziwnym téż chyba wypadkiem izraelita się u niego pokazał, bo szczuł psami, moczył w stawie jak konopie, wieszał ich potém dla obeschnienia, trzepać kazał z pyłu bizunami i tysiące podobnych sztuczek płatał z nich każdemu. Jeden tylko faktor jego, Szmul ryżobrody, przywykły do bizuna, łajania, targania za brodę i wypychania za drzwi, miał do niego przystęp i wszystkie jego robił interesa; bo któż u nas dawniéj co począł bez żyda?
Do takiego to zawadyaki, opisanego zresztą dokładnie przez stolnika, śmiało, z papierami za nadrą, jechał pan Siekierzyński, chcąc rozpocząć sprawę od wyłuszczenia mu swoich pretensyj i usiłując zgodnie skończyć, jeśli było można. Bryczka wtoczyła się na dziedziniec, na którym właśnie pan Ksawery konia dzikiego ujeżdżał i z wielkiém podziwianiem gospodarza, wysiadł z niéj całkiem mu nieznajomy mężczyzna.
Rzucił z przekleństwem szkapę rozsrożoną Wichuła i pośpieszył na spotkanie Siekierzyńskiego, z czapką nabakier, w kitelku rozmamanym, czerwony, sapiący i gniewny.
— Kogóż mam honor powitać? — spytał.
— Mówię z gospodarzem domu, W. Ksawerym Wichuła?
— Tak jest, a honor pański?
— Tadeusz Siekiera Siekierzyński.
Na to dobitnie wymówione nazwisko (widać było, jak silne wrażenie uczyniło na gospodarzu) zaciął wargę, zmarszczył czoło i wskazał drzwi do izby. W izbie było jak w starym składzie, nie umieciono, porozrzucano, nieporządnie, męskie ubiory i kobiece roboty leżały po stołach i stolikach, w pośrodku spały dwa ogromne charty, które się na wchodzących rzuciły, ale batem wygnane, poszły warczéć za drzwiami. Skrzypka wisiała na kołku u drzwi, na