Przejdź do zawartości

Strona:PL Kraszewski - Ostatni rok.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spoglądali coraz na drzwi. Na uboczu Ks. Marquat rozmawiał z Oelhafem, który jedną rękę trzymając na zamku drzwi do sypialni prowadzących i jednę nogę na próg mając już wyciągniętą, słuchał jeszcze z odwróconą ku niemu twarzą, nowin, które Jezuita przynosił.
— I niéma! i niéma! rzekł Zadzik odchodząc od okna, którém wyglądał na dziedziniec. Już też to prawdziwie nie cudnie[1] odiechać Króla JMości na łożu śmiertelném dla marnego polowania.
— Zapewne, odpowiedział Radziwiłł, przystępując ku niemu, ale cóż miał robić, kiedy tak długi czas nie przypuszczano go do ojca.

— Należało czekać!, rzekł Borasto,

  1. Nie ładnie.