Strona:PL Kraszewski - Kościół Święto Michalski w Wilnie.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co? — podchwycił Francuz, obejrzał się, pobladł na widok drzwi wypartych, załamał ręce w rozpaczy i krzyknął:
— W imię Boże! zginęliśmy! rabusie! Chryste Panie! złupili nas! odjęto nam sposób do życia!... co widzę... mój sklep, jedyny sposób do życia... do życia... spustoszony! zrabowany! Biegnę... pójdę do pana wojewody ze skargą, do króla... Do kogo udam się? Justyno! sacrebleu, mille diables, mort et furie... co poczniem?... trzeba lecieć!
— Dokąd? — z zimną krwią przerwała córka — niema już czego biedz i troszczyć się, nikt nam tej szkody nie wróci.
— Jakto? nie wróci? ventrebleu! o Boże! a gdzież sprawiedliwość? Łotry! moje wina! korzenie! korzenie! cały nowy transport! blizko tysiąca florenów!... Co począć? pójdę do księdza biskupa... to ci akademicy!... moi wieczni nieprzyjaciele! a dziś! dziś! gdyby nie ta szkatułka, zostałbym o żebranym chlebie!
— Uspokój się, panie ojcze — odpowiedziała Justyna, z wyraźną niecierpliwością. — Jestto wypadek nieprzewidziany. Tej szkody nikt nie powetuje... trzeba się zdać na wolę Bożą... chodźmy do mieszkania.
— Dokąd? ja? jabym miał iść do mieszkania? wówczas kiedy te łotry, niecnoty... złodzieje palsembleu, odarli mnie ze skóry... odebrali mi życie! więcej niż życie! Nie! nie!... cóż ja poradzę?... Nieszczęśliwy Desausie, cze-