Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

użalając się nad losem uciśnionych. Cóż bowiem było dziwnego, że rozgłosiwszy tak nieszczęście swoje, znaleźli litość u wszystkich wyobrażających sobie, że ich niewinnie prześladowano?
Przed domem sądowym stał woźny z czapką na bakier, sparty na ogromnej lasce z miną pełną dumy, jaką zwykłe przybierają ludzie, kiedy wyszedłszy z niczego obcują ciągle z dawniej równemi sobie, i widząc oczywistą wyższość swoją nad niemi, wyobrażają sobie, że tę wyższość i dumę wszędzie za sobą prowadzić powinni. — Przymiot ten wyłącznie prawie wchodzi do sumy tych, które należą do charakteru woźnego i odznaczają go od innych ludzi. Woźny krakowski był typem w swoim rodzaju. Stojąc przy naczyniu sprawiedliwości, z którego zaczerpnięte męty rozdawał pragnącej ciżbie, codziennie widząc jak mu się kłaniano i proszono go o to lub owo, stanowiąc nareszcie na swojem miejscu nieodbicie potrzebną figurę, nosił w duszy i na twarzy cechę możności i władzy. Zdawało by się, patrząc na jego brew zmarszczoną, na oczy tajemniczym jakimś jaśniejące blaskiem, i wargę niższą wysuniętą nieco, dopomagającą mu do nadania wyrazu ważności i dumy całej twarzy, że myślał najmniej o nowych prawach, nie o wypełnieniu nowych. Trzeba się było potem przypatrzeć, z jaką niedbałością, ciągłem mruczeniem i nieukontentowaniem odpowiadał na pytania; trzeba go było widzieć jak się obchodził z tymi, którzy choć o włos niżsi, lub tylko równi mu byli.
Przed nim to wytoczyła się najprzód sprawa o pobicie studentów; złożono w dowód trupy i świadków, i obwołano sprawcą i podbudzicielem samego ks. Czarnkowskiego. Długo i bardzo poważnie kiwał posiwiałą