Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Że są w zgodzie? pochwycił Stańczyk, tego Wasza Przewielebność nie mów, a spójrz raczej na twarz Kmity jak się czerwieni, blednieje, marszczy i wypręża, jak mu oczy latają, jak wąs skacze z wargami — ta mina na zgodę nie przystała.
Biskup spojrzał i zobaczył, że w istocie żywa była rozmowa międy wojewodą a kasztelanem, a chcąc ile możności uwagę wszystkich od tego odwrócić, kiwnął głową, kaszlnął i rzekł:
— Cóż nam powiesz nowego a wesołego Stańczyku? Lecz Stańczyk nie słyszał tych słów biskupa, bo zacząwszy z ks. Czarnkowskim rozmowę, do niego się obrócił.
— Jak się masz męczenniku, rzekł — czy żyjesz jeszcze? czy cię jeszcze nie ukamienowali studenci — i jak się ma twoja sprawa?
Pleban chcąc uniknąć odpowiedzi, zarumieniony kiwnął tylko głową, a Stańczyk ze zwykłą gadatliwością mówił dalej:
— Dziwną masz sprawę na księdza — zaczęła się od niecnoty, a Bóg wie na czem skończyć się może! — I król biedny nie wie co w tem począć, i chciałby on i studentom gębę zamazać i Waszmości złego nie zrobić. Słyszałem dziś jak nasz ks. biskup zdawał królowi sprawę z tego.
— A gdzieżeś był naonczas? odezwał się biskup.
— Gdzie byłem? zwyczajnie — podedrzwiami podsłuchiwałem. Mnie to nie grzech, mnie i księdzu na spowiedzi wszystkiego słuchać wolno. Czy uważałeś ks. biskupie, że się król cieszył jakeście mu pokazali niewinność ks. plebana? Bądź dobrej myśli, nie uważaj na nic i niczem się nie frasuj, niech ludzie gadają co