Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchajcie!
Ucichły wrzaski, i szmer tylko jakby mruczenie fali ulatywał po nad głowami tłumu.
— Słuchajcie!
Czy przyrzekacie jeśli nam sprawiedliwości na ks. Czarnkowskiego odmówią, czy przyrzekacie opuścić wszyscy razem miasto, kraj i nauki?
— Pójdziem! wrzasnął tłum jednogłośnie. Pójdziem choć na koniec świata, pójdziem ztąd!
Mówca słuchał chwilę tego krzyku rozlegającego się długo w około, potem machnął ręką i zlazł z okna uradowany. — Teraz, — zawołał, zostaje nam tylko panowie bracia iść znowu do króla i domagać się póty o karę na księdza, póki nam jej zupełnie nie odmówią.
— Tak! tak!
— A potem —
— W świat! — krzyknęli wszyscy — Bóg nas nie opuści. — Mowca znowu wlazł na okno i machnąwszy ręką czekał póki ucichli i odezwał się:
— Do domów, panowie bracia, dość wrzasku i krzyku, jutro reszta sprawy a potem w świat.
— W świat! w świat!
Z tym krzykiem głuchym a przeraźliwym, złożonym z kilkuset różnorodnych głosów, cienkich, wrzaskliwych, grubych i cichych, tłum powoli rozpływać się zaczął w różne strony. Widząc to mowca zlazł z okna, pożegnał jeszcze skinieniem ręki kilku znajomych i powoli, powoli mało kto znalazł się na ulicy, przechodnie mijali się tylko i cichość powróciła.
A z krat jednego okna mieszkania biskupa Samuela ktoś zatrzasnąwszy za sobą okno usunął się szybko. Był to sam biskup, który słuchał wszystkiego.