Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   165   —

Nadymając się jeszcze i strojąc zagniewanego minę, dał się wszakże pan Bolesław pociągnąć. Żak był w doskonałym humorze, kazał podać herbaty i niktby nie poznał w nim kelnera, tak doskonale teraz panicza udawał, arystokratyczniéj daleko od Bolka wyglądał. Przypominał anglika niedobrego gatunku.
— Wiesz tedy, żeśmy z moją małżonką zaraz po ślubie wyruszyli — mówił Żak, podając doskonałe cygaro. — Aurorcia była wesoła jak ptaszę i całą drogę do Paryża swawoliliśmy, jedli, pili i śpiewali w osobném kupe, który mi zamówić kazała. Na dłuższych tylko przestankach wyrywała się na peronie, wabiąc ku sobie oczy i robiąc znajomości.
W Kolonii było trochę więcéj czasu, namówiłem ją żebyśmy się przeszli ku katedrze. Jéj przyszła fantazya, żeby w każdéj z fabryk wódki kolońskiéj kupić po flaszce. Śmiejąc się, napakowaliśmy cały kosz, z którym niewiedzieć co robić było. Na kilka stacyi wprzód już zetknęliśmy się z anglikiem, który niezmiernie się żonie mojéj przypatrywał i nad każdą jéj eksentrycznością głośno się unosił. Poznał się nawet z nami. Człowiek był młody, nie ładny, jasny blondyn, wyrosły ogromnie, niezgrabny, ale dziwnie oryginalny. Gdy śmiał się, wystawiał niesłychanie długie białe zęby, i miał minę zająca z niemi — Aurora znajdowała go przystojnym — nie sprzeczałem się, prawda że atletycznie wyglądał.
W Kolonii przyczepił się do nas i pomógł kupować ową kollekcyę wódek kolońskich, chodził