Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   148   —

— A! to człowiek? żebyś wiedział. Nienawidzę go, niecierpię — dodało dziewczę.
— Ja właśnie w sklepie z nim mówiłem i widział mnie — rzekł Boleś — co się bardzo źle stało.
— O! ręczę że będzie szpiegował — zawołała Arcia — ale niedoczekanie jego! niech stu postawi, my sobie radę damy!
W ten sposób zawiązały się na nowo stosunki z panną Rehmajerówną i uszczęśliwiony powodzeniem dnia tego, wyszedł Tanczyński pełen nadziei. W ostatecznym razie miał jakikolwiek widok przyszłości. Nim jednak doszedł do domu, już mu co innego w głowie świtało. Arcia była dlań bardzo chudym kąskiem, marzenie popychało go wyżéj. Nie mógł się oswoić z tą myślą, aby na kupcównie i korzennym sklepie miał poprzestać.
Nazajutrz wierny słowu swojemu nadszedł Bazyli, niosąc pomoc przyrzeczoną.
— Daleko ci lepszą rzecz jeszcze przynoszę, niż te mizerne tysiąc złotych — odezwał się, kładnąc papierki na stole. — Mówiłem z radzcą, widział się wczoraj z Mecenasem, któremu zaręczył, że macie prawnicze wykształcenie. U mecenasa jest miejsce nie świetne, ale na początek dobre. Ubiega się o nie wielu, daj się poznać, zechciéj pracować, przyszłość masz zapewnioną.
— Serdecznie ci dziękuję za troskliwość — odparł Bolesław — ale ja tego nie potrzebuję — mam inne i daleko świetniejsze widoki.
Mówił to z taką pewnością, że doktor umilkł.