Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   147   —

z Warszawy wypchnięto — przechodziłem koleje najrozmaitsze, poświęciłem, mogę powiedziéć, karyerę moją i przyszłość aby do ciebie powrócić. A! niepodobna opisać co wycierpiałem od przewrotności ludzi.
Westchnął, nie mogąc jakoś na prędce wymyśléć bardziéj szczegółowéj historyi. Arci łzy się puściły z oczów.
— Ale teraz tu zostaniesz? — zapytała.
— Nie wiem — rzekł.
— Musisz! A ja za nic w świecie za Wilbacha nie pójdę. Śmierdzi tabaką okropnie.
Usiedli razem na kuferku i poczęła się cicha, poufna rozmowa. P. Bolesław zawsze jeszcze, nie będąc pewien czy ma się na kupcównie ograniczyć i świat sobie zawiązać, mówił jéj o swéj niezmiernie dumnéj i wymagającéj rodzinie, pod któréj władzą zostawał. Spodziewał się uchylić przeszkody — gotów był uczynić wszystko, największe ponieść ofiary dla wspólnego szczęścia.
Stosunki teraz niezmiernie były ułatwione, matka nie mogła tak surowo córek pilnować, niedowidziała na oczy, przybita była poniesioną stratą, Bolesław więc mógł zachodzić w różnych dnia porach i widywać się z nią.
Obie panny starsze były w najlepszéj przyjaźni, kazano się tylko wystrzegać pana Derbisza, który miał być niegodziwym szpiegiem i wszystko matce donosił. On to w interesie handlu nastawał na wydanie Arci za Wilbacha.