Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

— No, no, dość bo tych gniewów? Kiedy ja się nie gniewam — za cóż ty masz się dąsać! Mówię ci, że możemy być dobremi przyjaciółmi. Ja się troszynę przyzwyczaiłam do pana, a jak się przyzwyczaję, to, póki mnie kto nie znudzi, tęskno mi za nim. Jakoś teraz się nawet nikt zabawny nie trafia — pan sobie, panie Bolesławie, możesz przychodzić kiedy zechcesz...
Słysząc to, Boleś — sądził że rozumnie postąpi, wybuchając w sposób tragiczny.
— Ja, jeśli raz moja noga ten próg przestąpi, nigdy więcéj się tu niepokażę!
Rozśmiała się Aurora.
— Jakby w teatrze! — zawołała, drapując się zarzutką, stanęła niby aktorka w roli kochanki.
— Sztylet! podajcie mi sztylet... utopię go w mém łonie! Niewdzięczny! opuszczasz mnie! śmierci więc méj pragniesz...
Cha! cha! cha... I śmiejąc się, rzuciła na niedaleko stojącą kozetkę. Podparła się na ładnéj rączce i poczęła przyglądać osłupiałemu, w istocie litość obudzającemu Bolesławowi, przez którego głowę przechodziły wszystkie następstwa nieszczęścia, które go spotkało.
Co miał począć teraz?
Postawszy tak czas jakiś, zbliżył się ku Aurorze.
— Słowo jeszcze — rzekł do niéj. — Pani więc téj intrydze uknutéj na mą zgubę dajesz się do takiego kroku popchnąć... Niech pani rozważy! Ja — ja mogę, ja mam prawo się pomścić — ja...