Sanermann nie dojadłszy ostryg, przysunął się z krzesłem do Bolesława, rękę położył na poręczy jego siedzenia i począł poufnie.
— Jest rzecz taka — panna lat 25, śliczna jak anioł.
W téj chwili sięgnął do kieszeni.
— Słowo honoru, wziąłem z albumu żony fotografię, patrz pan.
Podał ją Bolesławowi.
Obrazek był cudowny — profesor chwycił okulary, wszyscy się zwiesili nad nim. Wyobrażał osobę młodziutką, mocno wygorsowaną, z twarzą zwróconą ku patrzącym, uśmiechniętą z wdziękiem zalotnym. Jedną rączką trzymała się w bok, drugą (dziwna poza) zdawała się wołać i wabić ku sobie. Ogromne czarne oczy swawolnie jéj z pod ślicznych brwi patrzały. Usta były maleńkie i stworzone do wesołego śmiechu... Ubiór na niéj wytworny, od koronek i aksamitów, klejnoty któremi była obwieszona, wszystko jéj było do twarzy bardzo. Całość ze smakiem się układała, lecz pomimo bogactwa ubioru i gustu, piękna panna trąciła mocno paryzką loretą.
— Niech ją wilcy zjedzą jaka piękna! — zawołał Maciórek.
Bolesław patrzał w milczeniu, Sanermann tryumfował.
— A co? nie skoczyć że to w ogień lub wodę za taką pokusą? — zawołał. — Czarodziejka, panie! ale to nic, śpiewa jak Patti i gra jak Clara Wieck, dowcipna jak Bettina...
Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/287
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 75 —