Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   25   —

czył sobie przypomniéć tego, który mu dał ową perłę, i owa perła żeby nie raczyła starego, blizkiego krewnego miéć w pamięci — to oburza!
Garbaty spojrzał bystro.
— Co pan chcesz? Bombastein jest furfant jakiego świat nie widział, szalbierz, oszust, nawet sprytu wielkiego nie ma, tylko szczęście osobliwe. Drugi by na jego miejscu dawno koziołka wywrócił. — Ale, ja się taki doczekam tego że i jego zobaczę bankrutem.
— Nie życzę nikomu źle — rzekł poważnie pedagog — jest to przeciwko zasadom moim, ale gdyby mu los dał nauczkę, nie gniewałbym się.
— Los? na co tu losu? — przerwał garbus — czekaj pan, ja mu taki nogę podstawię! Czyham na to i z tém się nie kryję.
Zaczynali już grę, gdy Sanermann nagle rękę odjął od pionka i spytał.
— Pan z tym hrabią młodym jesteś w stosunkach?
Profesor uśmiechnął się.
— I krwi i opiekuństwa. Mogę powiedziéć że bezemnie nie stąpi.
Garbaty od szachów wstał i przyszedł pod bok Maciórka przysiąść się na kanapie. Pochylił mu się do ucha.
— Bombastein jest bankrut, nie ma nic, świeci do czasu — rzekł cicho — zwodzi młodego chłopca, może mu w perspektywie córki ukazując, i posagi. Tam posagów żadnych nie będzie, albo takie o których mówić nie warto. Co się ma młody człek