Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

Zaczęto ustawiać figury.
— Cóż to pan nie na obiadku owym sławnym u Bombasteina? — spytał profesor kwaśno.
— Ja? ja? — rozśmiał się garbaty — trafiłeś jak kulą w płot. My z nim jesteśmy, jeśli nie na noże, to jakże by to powiedziéć? na... na... na... choćby na widelce! kolemy się o i ile możemy!
— A! zawołał profesor — niewiedziałem.
— Dziś tam u niego obiad inauguracyjny — rzekł Sanermann — obiad dla smakoszów!
— A tak — rzekł profesor wzdychając — ze wszystkiemi szykanami.
— Czego ma żałować! wróci mu się to na akcyach — mówił Sanermann. Szczęśliwa bestya, sam on nic by nie zrobił, bo go mają za dudka, ale sobie zkądeś wygrzebał spólnika.
— Zkąd wygrzebał? — przerwał z uśmiechem ironicznym Maciórek. — Spytaj pan mnie! To ja mu go dałem, ja, ja!
Profesor bił się w piersi.
— Pan? jakim sposobem?
— Takim, że ten chłopak jest mi bardzo blizki, i żem mu go oto tu, w tém samém miejscu zaprezentował, poznajomił ich z sobą. I dla tego, widzisz pan — rzekł tonem w którym czuć było gniew utajony — dla tego ja dziś na ten obiadek smakoszów nie byłem proszony!
— Jeżeli mówię o tém z niejaką goryczą — dodał Maciórek — proszę wierzyć, że nie o obiad mi idzie, ale o despekt... Jadło się w życiu dosyć obiadów. Ale żeby téż IMPan Bombastein nie ra-