Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   196   —

zobaczyła w bramie, była w jakimś tajemnym związku z tą odprawą.
Zapuściwszy woalik wyszła na ulicę pani Dziembina, i zaledwie kilka postąpiła kroków, gdy usłyszała głos męża za sobą.
— Zaczekaj, Lućko, zaczekaj!
Radzca podał jéj rękę grzecznie.
— Mam ci coś powiedziéć — szepnął jéj na ucho. — Tylko co się spotkałem z sędzią, najbliższym sąsiadem Serafina. Niech że go kat bierze, a toć to bankrut! On tu przyleciał jak waryat, niby się żenić, a jemu tam majątek licytują! Na miłość Boga, nie forytuj że go nigdzie — szczęście że się o Emcię nie zgłosił — o to bym capa skakał — ale ja go miałem za wesołego sobie, a porządnego chłopaka, a to jest ostatni urwisz!
Radzca mówił z zapałem.
— Urwisz! bo, proszę cię, tak piękny majątek puścić w przeciągu tak krótkiego czasu! Na co? jak? licho wie...
— Ale czyż to może być? — zapytała radczyni, któréj znowu osobliwe myśli krążyć zaczynały po głowie — czy to tylko prawda?
— Urzędowy fakt! biegałem się o tém przekonać! majątek odłużony po nad wartość — zawołał radzca — majątek który pradziad, dziad, ojciec powiększali... rodowe mienie. — Dziemba westchnął.
— Niechże mi się teraz na oczy nawinie! — odezwała się pani — dam mu dopiéro! Wiesz żem go mojéj Laurze swatała. Przez parę dni szło doskonale, zdawało się, że pójdzie za niego, ale musi