Strona:PL Kraszewski - Ładny chłopiec.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

gródku. To starsza Rehmajerówna co ci się tam tak śmiała i zęby wyszczerzała!! a ty mi prawisz, że służąca z drugiego piętra...
— Ale nie! — zawołał Bolek gniewnie.
— Ale tak! — powtórzył professor — wszystko rozumiem, tylko się okpiwać nie dam, to darmo. Starsza Rehmajerówna...
I usiadł Maciórek na sofie, kapelusz kładąc przed sobą.
— Ale, nie ma co mówić — tęgo się asindziéj obrachowujesz z przyszłością — powoli cedził wuj. — Polityk, dyplomata okrutny z waszeci, i doszedłeś ze swoim rozumem, którymeś mi się chwalił do tego, że ci jedna z trzech córek kupca, który licho wie jak w interesach stoi, przychodzi chusteczki naprawiać! Cóż tedy daléj? Zapędzi stary gbur na kobierzec, postawi cię za stół i będziesz mu pieprz i cukier ważyć, używając szczęśliwości małżeńskich! A to niewarto było, przyznam ci się, biletów z toporem kazać litografować...
Profesor prychnął znowu.
— Niema co mówić, dziewczyna jak pączek, młodość łasa na takie tłuściuchne kurczątka — ale żeby za ten przysmak życie sprzedać — trzeba być kulfonem. I acan jesteś, byłeś i będziesz, kulfon.
Skonkludował Maciórek.
Bolek stał czerwony i zagniewany.
— Nim wuj mnie osądzisz, proszę poczekać — rzekł dumnie. Wszystko to są imaginacye...
— No, już jak panienka chodzi do waszeci na górę, to nie imaginacya — dodał Maciórek.