Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz nareszcie chcę mówić, filozofie z tobą,
Jak z pełną wielkich maxym, wielkich zdań osobą.
Powiedz mi, co są ludzie, co ten świat nasz znaczy,
Jeżeli nie szulernią mieszkaną od graczy?
Wyższe i niższe stany, panowie i kmiecie...
Tej różnicy nie znano w pierwiastkowym świecie.
Los ślepy zrobił szczęście, od szczęścia dopiero
Ludzie równi naturą, tę nierówność biorą.
Każdy ma z swoją stawką wstęp do jego banku,
Lecz równie tak nie pewny zysku jak i szwanku.
Tym próżne, tym zyskowne wypadną bilety;
Są tam flinty, kaptury, ordery, mucety,
Drogi szkarłat; gronostaj, kożuchy i gunie;
Więc kto co weźmie, samej to winien fortunie.
Całym światem przypadek i los rządzi ślepy,
Temu dał łokieć, temu szablę, temu cepy.
Ci się pocą w usługach, ci w przemocy tyją,
Oddajże wszystko to co własnością jest czyją.
Niech swe słuszność w dział ludzi wda pomiarkowanie,
Wieluby się w przeciwnym mogło znaleźć stanie?
Co gdy tak jest, formuje sobie entimema:
Gra świat cały? więc w żadnej grze zdrożności niema.
Z ogólnego podania do szczególnych wnioski,
Wszak są prawe? wszak taki wyrok filozowski?

Aryst.

Więc....

Fircyk.

Więc wszystkim grać trzeba; a ztąd to wynika:
Kto przegrał, niech nos zwiesi; kto zgrał, niech wykrzyka.

Aryst.

Co też to się za choas temu we łbie miesza!
Cep do szabli przyrównał, łokieć do lemiesza.
Nie krzywdź ludzi i cnoty, nie powstawaj na nie;