Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

umęczyłam tem bieganiem, że jakeśmy usiedli wszyscy do bryczki, usnęłam na kolanach Mamy. Kiedym się obudziła, spojrzałam na obie strony, i nie zobaczyłam już ani domów, ani kamienic, tylko samą zieloność, a ta zieloność była okryta różnemi kwiatkami: gdzieniegdzie były same żółte kwiatki, i tam pasły się krowy i baranki. Wtenczas skakałam na Mamy kolanach, i mówiłam:
— O, patrzcie! patrzcie! jaka trawa, jakie kwiatki, jakie krowy, jakie baranki! Ach! jakaż ta wieś śliczna!
Zdawało mi się zrazu, że drzewa, płoty, domy, i cała ziemia tańczy, czy ucieka, bo wszystkie te rzeczy jakby uciekały za naszą bryczkę, a inne znowu się pokazywały. Bracia się ze mnie śmiali, i tak się działo do samej wsi Babuni. Babunia z Salunią stały w wystawie przed domem, gdyśmy zajechali; domek był nizki, drewniany, ale mi się podobał; Babunia wzięła mnie na ręce, i całując winszowała mi imienin; Salunia mi także winszowała i darowała mi lalkę. Bracia poszli nie wiem gdzie, a mnie Salunia zaczęła wszędzie oprowadzać. Już wszystko poznała. Zaprowadziła mnie na dziedziniec folwarczny, do stodoły. Tam dwóch ludzi ciężko pracowało: zboże leżało na ziemi, a oni je bili kijami, i taki był hałas, że aż uciekłam. Salunia śmiała się ze mnie, i objaśniła mię, że ci ludzie młócą żyto na chleb, a te kije zowią się cepami. Niedaleko stodoły była maleńka sadzaweczka, tam pływało bardzo wiele małych kaczek i gęsi, żółtych jak kanarki warszawskie. A po całym dziedzińcu chodziły kury, szukając pożywienia w trawie i słomie, a z niemi prześliczne, żółciuteńkie kurczątka, które także dzióbkami jeść szukały. Były tam i małe kaczęta, które