w życiu się widziały; długo więc, bardzo długo, po pierwszem przywitaniu się, siedziały wyprostowane na sofce pod oknem: jedna patrzyła z pod oczka na drugą, ale nic nie mówiły do siebie. Józia, jako grzeczna i dobrze wychowana dziewczynka, radaby chciała zabawić swoich gości, więc rozpoczynała rozmowę to o zimnie, to o złej drodze; lecz ta jej mowa urywała się prędko: dziewczęta zasłaniały sobie co moment usta chustką, przecierały oczy, kręciły się, i zgadnąć można było, że ziewają i nudzą się. Spostrzegła to siostra pana Kamińskiego — Paulina; nie miała sama dzieci, ale je bardzo lubiła; od kilku dni bawiła u brata, i chociaż ledwie raz na rok go odwiedzała, mała Józia, jej siostrzenica, kochała ją serdecznie, i ona ją nawzajem. Ta dobra ciocia pomiarkowała więc kłopot Józi, i ulitowała się nad nią; zbliżyła się tedy do okna, przemówiła grzecznie i łagodnie do każdej dziewczynki, i nareszcie tak powiedziała:
— Ja bardzo dzieci lubię, i przykro mi jest patrzeć na nie, gdy są w kłopocie i nudzą się: a wy, kochane panienki, podobno jesteście w takiem położeniu. Muszę koniecznie temu zaradzić. Posłuchajcie mnie. Podług wszelkiego prawdopodobieństwa, cały tydzień razem z sobą spędzicie; nie sposób, żebyście tak cały tydzień na tej sofie przesiedziały: trzeba ażebyście zaczęły rozmawiać z sobą, bawić się, trzeba się poznać; a wiecie jak najlepiej poznać się można?
— Ach! jak? jak? — spytała się Józia, która już od pół godziny nad tem dumała.
— Oto pójdźmy do kominka — odpowiedziała dobra ciocia, — tam się wesoło ogień pali. Siądźmy na małych kanapkach, obok niego stojących.
Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/012
Wygląd
Ta strona została przepisana.