Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bycia wielkiej podróży... Więc jutro raniutko, do dnia, kiedy cały świat spać jeszcze będzie, puszczamy się w drogę. Grzechem byłoby tracić czas napróżno! Czy gotów jesteś pójść jutro? Senderił.
— Kiedy chcesz koniecznie jutro, niech będzie jutro, co mnie to obchodzi?
— Jutro i to bardzo raniutko, słyszysz Senderił? Ja pocichutku wymknę się z domu i oczekiwać cię będę za miastem — pod pustym wiatrakiem. Ty tam nadejdź i puścimy się w drogę. Pamiętaj że, przyjdź.
— Czekaj Beniaminie, czekaj trochę — rzekł Senderił, dobywając z bocznej kieszeni swego „lajbika“ woreczek irchowy, brudny porządnie, zawiązany sznurkiem na trzydzieści węzłów, — patrzaj, tu jest trochę pieniędzy, które udało mi się zaoszczędzić, w sekrecie przed żoną. To nam wystarczy w najgwałtowniejszej potrzebie.
— O Senderił, teraz widzę coś wart, teraz przyznaję, że trzeba cię ucałować stokrotnie! — zawołał Beniamin, chwytając przyjaciela za szyję.
— Żeby was wszyscy djabli schwycili!... jakto się czulą i całują! patrzcie, co za przyjaźń między nimi! — a tymczasem koza weszła do izby i zjada kartofle, aż miło!