Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie rozległ się grom najstraszniejszy ze wszystkich, a jednocześnie z ciężkich chmur lunął deszcz gruby, kroplisty, który zwiększał się ciągle i zamienił w ulewę.
Z deszczem tym mięszały się krople potu i łzy krwawe naszych biednych, nieszczęśliwych bohaterów („unzere bidne, unglikliche parszejnem“)...
Dokąd szli teraz? nie wiedzieli zupełnie, patrzyli z przerażeniem na błyskawice i na otaczające ich bagnety żołnierzy, mokli na ulewnym deszczu i z trudnością trzymali się na nogach, które się chwiały pod nimi...
— Och! Beniaminie uczony i mądry! O, dobroduszny Senderuniu! nie wiedzieliście jeszcze dotychczas, że nie tylko w pustyniach są straszliwe żmije, jaszczurki, „pipernotery“ i inne dzikie, drapieżne stworzenia; nie wiedzieliście, biedacy, że tu, w tej okolicy, gdzie was przyjmowano z takim honorem i gościnnością, groziło wam niebezpieczeństwo największe.
Czas, w którym podróżnicy nasi puścili się na wędrówkę, był to ciężki, ciemny, gorzki czas... żyd czaił się, aby złapać drugiego żyda: