Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

be krople zimnego potu, wystąpiły im na czoła...
Szli smutni, zgnębieni, dreszcz wstrząsał ich ciałem... Otaczała ich gromadka żołnierzy, z bronią na ramieniu...
Na niebie zaczęły się gromadzić ciężkie, czarne chmury... błyskawice przebiegały po niem co chwila, pioruny z przerażającym rykiem przerzynały powietrze i przejmowały wszystkich trwogą. Zerwał się wicher, jaki zwykle panuje przed burzą, zawył, zaskowyczał, zakręcił się w tańcu dyabelskim i podnosił słup kurzawy, którym wywijał i kręcił, jakby dla zabawki. To znowuż podniesiony słup pyłu opadał, a wicher w szalonym impecie zmiatał z ulic piasek, kawałki słomy, papieru i sypał niemi w oczy przechodniów. Wszystkie śmiecie uliczne wirowały, jak w szalonym tańcu czarownic, a grzmoty huczały strasznie, coraz straszniej... Z pól uciekało bydło w szalonym pędzie, jakby gnane przez stado zgłodniałych wilków.
Była straszliwa burza; błyskawice, grzmoty i pioruny szalały ponad ziemią, a ludzie drżeli, sądząc, że Najwyższy, za grzechy ludzkie, chce rozbić na szczęt nędzną ziemską skorupę.