Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bry, Boże dopomóż) — mawiał zwykle Senderił, wchodząc do stancyi i wciągając Beniamina za połę od kapoty, poczem wysuwał wielkiego podróżnika na plan pierwszy, a sam stawał z uszanowaniem na boku...
Wędrując w ten sposób od domu do domu, pewnego razu, nasi podróżnicy weszli do izby, w której zastali gospodarza, zajętego żywą dysputą z jakimś młodym człowiekiem.
Gospodarz kręcił się niecierpliwie, jak gdyby pragnął co prędzej pozbyć się swego gościa, młody człowiek zaś, z zapałem i energiczną gestykulucyą, starał się gospodarza przekonać, pokazywał mu jakieś papiery i coś mu proponował...
Zobaczywszy Beniamina i Senderiła, gospodarz uczepił się ich rozpaczliwie, jak człowiek tonący czepia się słomki.
Zbliżył się do nich szybko, w przekonaniu, że przyszli do niego z jakimś ważnym interesem i że uwolnią go tym sposobem od towarzystwa gościa, widocznie niezbyt przyjemnego. Usłyszawszy jednak, o co naszym podróżnym idzie, gospodarz się stropił i rzekł z nieukontentowaniem do młodego człowieka: