Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tu stanął wraz z rycerzami swymi i już nie mógł posunąć się dalej, nogi ich albowiem zapadały w błoto po same kolana, ponieważ słońce nie przyświeca tam nigdy i przez to ziemia jest grzęzka i rozmokła“... Teraz zrozumiecie zapewne, co ja mówię, że kiedy Aleksander Mugden, wielki Aleksander Mugden, który jeździł na orle i dotarł aż do drzwi raju („gan ejden“), nie mógł dać sobie rady z górami ciemności, cóż dopiero mówić o takich łapserdakach, jak wasz Beniamin i Senderił! Ha! ha! nie pomoże im nawet nasz mądry Chajkieł, „mit ałłe zajne sprenżinkies“!
— O, ciemna głowo! o, łbie zakuty! — wrzasnął Chajkieł, tykając Icka grubym palcem — gdzie ty masz oczy, nieuku? Zobacz-że, baranie, co tam stoi dalej w tej książce... patrz! czytaj! Oto co pisze Jejsef: „Stanąwszy pod „górami ciemności“, Aleksander Mugden słyszał w ich wnętrzu głos drobiu domowego i ptaków, które gadały po grecku i jeden ptak przemówił do bohatera temi słowy: Daremnym jest twój trud, Aleksandrze, nie wejdziesz tutaj nigdy, albowiem to jest przybytek Boga i wiernych jego sług, synów Abrahama, Izaaka i Jakóba“... Rozumiesz-że teraz,