Strona:PL Klemens Junosza Donkiszot żydowski.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na bok! na bok! łapserdaki! — krzyknął nadjeżdżający dorożkarz i przerwał uczony traktat Beniamina w najciekawszem miejscu. Senderił odskoczył i runął jak długi pod ścianą, Beniamin zaś, z wielkiego impetu, wpadł na żydówkę niosącą kosz jaj i tak nieszczęśliwie ugodził głową w ów kosz, że rozbił wszystkie jaja na miazgę i zawalał sobie myślącą fizyognomię żółtkami...
Zrobiło się całe piekło! pisk, wrzask, gwałt, przekleństwa!... Baby chciały obić wielkiego podróżnika i podobno go nawet obiły, a kto wie czyby mu się nie dostało lepiej, gdyby nie to, że uciekł w jakąś boczną uliczkę, gdzie go dogonił wkrótce zadyszany Senderił.
Otoż masz wielkie miasto! — rzekł Senderił, obcierając spoconą fizyognomię połą. — Nie idź, nie stań, nie odpocznij! Djabli wiedzą, jak tu żyć?...
— To wszystko jest dalszym ciągiem grzechu budowania — rzekł poważnie Beniamin, sapiąc jak gęś — to wszystko co tu widzisz, to grzech budowania i pomięszania języków, a co zatem idzie, złodziejstwa, napaści, rozboje...
— Niech oni idą w ziemię! — zaklął