Strona:PL Kazimierz Przerwa-Tetmajer - Na Skalnem Podhalu T.3.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ce i poczynają tańczyć wielkiem kołem po halach, upłazach, dolinach i zamarzniętych stawach, podobnie, jak po lodach morskich tańczyły. Kto je zobaczy, niech ucieka; ktoby je podpatrywał, nijako mu dobrze nie wyjdzie. Urzekną go tak, że albo spadnie i zabije się, albo oślepnie, albo nogę złamie i więcej w góry nie pójdzie. Nie jednego miejsca się trzymają, ale przelatują z wiatrem przez granie i przełęcze z doliny do doliny, czasem się rozbijając na drobne stada, a czasem zbiwszy w wielką gromadę. Wtedy bywa ich tak dużo, że się bieli w oczach od nich. Mały Stawek w Pięciu Stawach cały wieńcem okolą. Czasem tak jakby wiatr którą oderwał z łańcucha, podleci w górę, zachyboce się w powietrzu i znowu na dół, do łańcucha spadnie.
Igrają tak po górach aż do wiosny. Śpią, jak im przyjdzie ochota, na graniach, gdzie najzimniej, a jedzą ten lód koło wodospadów, na który słońce świeci. Tak im słońce gotuje strawę. Gdy śniegi zaczną topnieć, chwytają się wiatru i lecą ku morzu.
Wzięły się te zimowe panny, jak bardzo starzy ludzie mówią, tak:
był klasztor gdzieś pod górami, ale gdzie, już niewiadomo. Było w nim sześćdziesiąt mniszek i wszystkie je zaraza jednego dnia i jednej