Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/171

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Bo tyz jegomość do mnie się wziął, jak drwal do osiny.
    — Pogódźmy się, Kaśka! a o tem, co było, zapomnijmy!
    — Inacej nie może być — odpowiedziała. — Ale co jegomościowi na obiad uwarzyć, bo jegomość drugiego śniadania nigdy nie jada?
    Kuba zamyślił się... Co prawda, to on i pierwszego śniadania nie jadł, ale po przejściu, jakie miał z Kaśką, na nowo zaczynać nie chciał. Zamyślił się tedy, po chwili rzekł:
    — Ugotuj mi grochu miseczkę i kartofelków parę usmaż!
    Kaśka wybiegła, a Kuba potrzaskane graty zbierać zaczął i na niemałą stratę narzekać.
    Zbliżyło się południe, pora obiadowa. Kuba głodny był po spożyciu tak wyśmienitego śniadania i czekał na Kaśkę. Ale minęła jedna i druga godzina, a Kaśki jak nie było, tak nie było. Zły, podreptał do kuchni i krzyknął, w drzwiach stając:
    — Czy ty mnie zamorzyć chcesz dzisiaj?
    — Nijak, jegomościu, grochu ugotować nie mozna, a ziemniaki skwircą na patelni, skwarzą się w masełku, ale takie przezrocyste się robią, kieby śkło.
    — Co ty pleciesz? — mruknął Kuba.
    Wziął łyżkę, wsadził do garnka z grochem — i oniemiał ze zdziwienia. Woda klejka była i gęsta, jak galareta, groch, potrącany łyżką, grzechotał, a ziemniaki świeciły na patelni, przezroczyste jak szkło, twarde jak kamienie.
    — Perły i brylanty! — krzyknął nagle Kuba.
    — Bryljanty? — zapiszczała Kaśka i rzuciła się na ziemniaki.
    — Nie twoje-ć! — wrzasnął pan.
    Ale Kaśka za warząchew chwyciła i jak nią trzaśnie w ucho nieszczęśliwego Kuby, tak ten, niby kloc drzewny, na tapczan rymnął. Zabrała się tedy Kaśka do brylantów i pereł,