Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lonemi oczyma patrzy. Niby dwie świeczki nieruchome, ślepie błyszczą; czasami koralem się zakrwawią, czasami dwiema gromnicami spojrzą.
Wilk! wilk! wilk! z gęstego boru wyszedł, z krzewów dzikiej łoziny i pewnikiem o strasznej biesiadzie zamyśla. Jasio podniósł się, ukląkł, rączki jak do pacierza złożył i szepnął:
— Nie jedz mnie, panie wilku, nie jedz!
Wilk powoli głową poruszył, kłapnął zębami i rzekł:
— Co prawda, to miałem ochotę spróbować ciebie, mój baranku! ale same kosteczki masz, a to zła uczta dla mnie. Lecz co ty robisz tutaj, koźlątko?
Jaś westchnął i odpowiedział:

Zła macocha mnie wygnała,
Jeść nie dała, pić nie dała,
Pośród krzyku i hałasu,
Wypędziła precz do lasu.

— Musi być biedna kobiecina ta twoja macocha i własnych dziatek wyżywić nie może — rzekł wilk.
— Gdzie tam biedna! — wykrzyknął Jaś. — Daj Boże każdemu mieć takie gospodarstwo!
— Chałupa jest? — wilk spytał.
— I obora nie pusta — Jaś dodał.
— Obora?
— A jakie bydełko w niej dorodne!
— To bardzo miła wiadomość dla mnie — wilk szepnął.
— Gdybyś ty widział, panie wilku, krówki, cielątka, prosiaki!
— Prosiaki? — wilk podchwycił. — To bardzo miła wiadomość dla mnie, bo ze mnie gospodarz zawołany i radbym dzień i noc w oborze przesiadywał. Ale musi być to wszystko na kłódki porządnie zamknięte i żadnej szparki, szpareczki tam niema — z westchnieniem dokończył.