Przejdź do zawartości

Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ŻABA.


Zła macocha, to gorzej kolki w boku. Przekonał się o tem Jaś sierota, gdy po śmierci mateńki nieopatrzny tatuś żonę drugą pojął. Nie było dnia, ażeby za drzwi nie wyleciał, ręką złej macochy wypchnięty, a co sińców na wynędzniałem ciałku miał swojem, to nie zliczyłby rachmistrz najbieglejszy. Zapóźno opatrzył się ojciec Jasia, że babę-jędzę do domu wprowadził i to z dorastającemi córkami dwiema, które nie lepsze od swojej mamusi były. Cierpiało nad tem nieszczęśliwe człeczysko i mocno pierwszej żałowało małżonki, dla której takim niedobrym był mężem, że zrozpaczona do rzeki skoczyła i już żadne niewody jej nie dostały. A z Jasiem coraz to gorzej było, bo po ojcu ładny mająteczek na niego przypadał, macocha zaś chciała, by to wszystko jej córuchny zabrały. Bóg im nie dał urody, niech więc choć sporo grosza mają, a tu przeszkodą Jaś staje, chłopczyk, jak malowanie, grzeczny, cichy, potulny.
Jak się go pozbyć, a dobro jego zabrać?... Męczyła go głodem, biła, spać nie dawała, ale Jasio, choć jak deseczka wyglądał, nie wybierał się wcale do królestwa niebieskiego. Widział to wszystko ojciec, bolał nad tem, ale tak był zahukany przez babę-jędzę, że słówka jednego pisnąć nie śmiał.