Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Miarka - Kantyczki 02.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem, * Gdy widzimy, jak święty * Nad świętych, jest zziębnięty.
Byś nie przykrzył Jezu Sobie, * Wnet zanucim znowu Tobie; * Niech się wszystek świat zbieży, * I też w pienia uderzy.
Kiedy pastuszkowie przestali śpiewać, Marta przybliżyła się do Matki Boskiej, i przychyliwszy się do niej, jakoby pocichu mówi:
Mnie mąż bije, przeklina, * Pobuntował mi syna; * Wiele cierpię od obu, * Aż mi tęskno do grobu.

MARYA (do Marty).

A możeś ty ulubiona, * Nienajlepsza jest żona? * Cóż mam zrobić z twą troską?

MARTA.

Wszakżeś Matką jest Boską...
Chciała Marta więcej mówić jeszcze, ale jej przerwał nagiy krzyk pastuszków uderzonych cudowną jasnością, która niespodzianie napełniła szopkę. Jasność tę sprawia świeca przybliżona nagle zewnątrz szopki przy otworze w dachu do onej gwiazdy na druciku utkwionej. Gwiazda ta dotąd w cieniu ukryta, naraz widoczną się staje z wnętrza szopki. Między pastuszkami powstaje żywa i głośna rozmowa:

STACH (zasłaniając sobie oczy ręką).

Widzicież wy dziwny blask? * Czyby to już dzienny brzask?

WSZYSCY RAZEM.

Chwali Boga duch wszelki! * Toć widzimy blask wielki.

WOJTEK (zwracając się twarzą do Stacha).

Czyś ty odszedł mój Stachu, * Od rozumu ze strachu? * Niedawienko blask słonka * Zgasł na górach, i dzionka * Nocną dobą chcesz znowu? * A nie widzisz nad głową * Gwiazdy tkwiącej w błękicie? * Wejrzyj żeno w poszycie.