Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Miarka - Kantyczki 02.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ski twej natchnienia, * Nauczą się znoszenia * Z wesołością ubóstwa * I przeróżnych bied mnóstwa.
Zaledwie Matka Boska tych słów domówiła, kiedy otworzyły się wrota i do szopki weszło kilkunastu pastuszków, a z nimi jedna tylko stara niewiasta Marta. Między tymi pastuszkami, niektórzy więcej od innych zwracają na siebie uwagę, jak np.: Prokop, mąż Marty, odznacza się tem, że jest siwy i ze starości znacznie przygarbiony. Walek, syn Marty tem, że jest najmniejszy ze wszystkich. Stach, że kiedy wrota za ostatnim pastuszkiem zawarły się z trzaskiem, drgnął jakoby z przestrachu i potem przez chwilę drżał jeszcze. Kuba, że pierwszy upadł na kolana przed żłóbkiem, a za nim dopiero niby za przewodnikiem upadli inni. Wojtek, że jest nadzwyczajnie ruchliwy, wciąż obraca się na wszystkie strony, jakoby ciekawie przypatrywał się wszystkiemu. Upadłszy tedy na kolana przed żłóbkiem, ci pastuszkowie śpiewają:

KOLĘDA.

Upadamy na kolana * Przed mizernym kłaczkiem siana, * Bo na sianie Bóg leży, * Który słucha pacierzy.
Dziękujemyć Jezu czule, * Żeś mógł rodzić się jak króle, * Na pościółkę mieć puszek, * A Tyś jako pastuszek.
Komu Bóg, co włada światem, * Z urodzenia stał się bratem, * Czyż nie uzna w nim brata * Choćby drugi pan świata?
A choćby kto wzgardził nami, * Wzgardą Boga się już splami, * A nam będzie to błogiem! * Cierpieć wzgardę wraz z Bogiem.
Teraz miła nam i chata * Pochylona, niebogata, * Co w niej szpar jest pół kopy, * Że jest na kształt tej szopy.
Szczęściem będzie nam już wielkim, * Zziębnąć czasem za bydeł-