Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   469   —

— Są.
— Niechaj Old Shatterhand wymieni choćby jednego!
— Mógłbym ci podać nawet wiele nazwisk, lecz zaniecham tego. Jeśli jednak otworzysz oczy, ujrzysz jednego z nich przed sobą.
— Widzę tylko Old Shatterhanda.
— Jego to mam na myśli.
— Ty więc uważasz siebie za takiego, który nie obchodzi się z nami tak wrogo, jak drudzy?
— Nie.
— Nie? — zapytał przeciągle i w zdumieniu, gdyż to „nie“ popsuło mu rachuby.
— Mój czerwony brat użył słów, nie oznaczających rzeczy właściwie.
— Jakich słów?
— Że nie obchodzę się z wami tak wrogo, jak inni biali. Ja nie jestem wogóle wrogiem czerwonych.
— Czy nie zabiłeś, ani nie skaleczyłeś żadnego?
— Robiłem to tylko wtenczas, kiedy mnie do tego zmusili. Ja nie jestem ani całkiem, ani trochę wrogiem Indyan. Nie jestem ani przyjacielem, ani wrogiem tylko waszym, ale wprost przyjacielem wszystkich czerwonych. Dowiodłem tego nieraz. Gdzie tylko mogłem, niosłem pomoc czerwonym przeciwko białym i broniłem ich przed nadużyciami białych. Jeśli jesteś sprawiedliwy, musisz to przyznać.
— Jestem sprawiedliwy.
— Pomyśl o Winnetou! Byliśmy przyjaciółmi, niejako braćmi dla siebie! Czy Winnetou nie był czerwonym mężem?
— Był nim, choć to nasz wróg.
— On nie był waszym wrogiem, lecz wy zrobiliście zeń swojego wroga. Jak kochał swoich Apaczów, tak samo miłował wszystkich Indyan. Starał się żyć w zgodzie ze wszystkimi, oni jednak woleli rozszarpywać się i tępić wzajemnie. To go smuciło, to go trapiło przez całe życie. Jak on czuł i myślał, taksamo i ja myślałem i czułem. Wszystkie nasze czyny wypływały