Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   445   —

Znajdowaliśmy się jeszcze na otwartej preryi, daleko od lasu, rosnącego nad brzegiem obu rzek, kiedy ujrzeliśmy jeźdźców, pędzących ku nam nie oddziałami, lecz pojedyńczo, lub we dwóch i trzech, odpowiednio do rączości koni. Byli to Keiowehowie, z których każdy chciał pierwszy zobaczyć Old Shatterhanda.
Wszyscy witali nas głośnymi, przeraźliwymi okrzykami, rzucali na mnie krótkie spojrzenia i przyłączali się z tyłu. Nie podziwiano mnie, ani nie gapiono się na mnie, co w kraju cywilizowanym byłoby się stało na pewno. Duma nie pozwala Indyanom okazywać zbytniego zainteresowania się jakąś rzeczą, lub rozdrażniania z jakiegokolwiek powodu.
W ten sposób powiększał się z każdą chwilą nasz oddział, nikt jednak mnie się nie naprzykrzał. Kiedy wreszcie znaleźliśmy się blizko lasu, tworzącego wązki pas nad Saltforkiem, otaczało mnie około stu Indyan samych dorosłych wojowników. Z tego wywnioskowałem, że wieś widocznie powiększyła się pod względem obozu i liczby mieszkańców.
Pod drzewami stały namioty, w których nie było teraz chyba ani jednego człowieka, gdyż wszystko, co żyło, wybiegło na nasze spotkanie. Były więc tam kobiety stare i młode, dorastający chłopcy, dziewczęta i dzieci. Młode pokolenie nie było tak powściągliwe jak poważni małomowni wojownicy, robiło więc z tej wolności taki użytek, że byłbym sobie zatkał uszy, gdyby nie więzy, które krępowały moje ręce. Krzyczały, ryczały, śmiały się i piszczały, słowem zrobiły skandal, na dowód, jak mile byłem widziany przez tych ludzi.
Wtem Pida, jadący na przedzie, podniósł rękę i zrobił ruch poziomy, poczem hałas ustał natychmiast. Na dalszy jego znak utworzyła gromada jeźdźców półkole, biorąc mnie w środek. Obok mnie stał Pida i dwaj czerwoni, których jedynem zadaniem było nie odstępować od mego boku. Santer przecisnął się także, ale młody wódz udał, że go nie widzi.
Podjechaliśmy ku wielkiemu namiotowi, którego