Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   446   —

szczyt ozdobiony był piórami. Przed wejściem znajdował się Tangua w postawie pół siedzącej, a pół leżącej. Postarzał on się ogromnie i wychudł jak szkielet. Z głębokich oczodołów ugodził we mnie wzrok ostry jak nóż, a nie ubłagany jak... jak... sam Tangua. Długie włosy pobielały mu jak śnieg.
Pida zeskoczył z konia, a jego jeźdźcy uczynili to samo i skupili się dokoła nas. Każdy chciał słyszeć słowa, któremi Tangua mnie przyjmie. Odwiązano mnie od konia i uwolniono nogi, żebym mógł stać. Ja sam niemniej byłem ciekaw pierwszych słów starca, lecz musiałem czekać na nie dość długo.
Tangua przypatrzył mi się od góry do dołu i od dołu do góry, raz i drugi, wzrokiem, którego się można było przestraszyć, poczem zamknął oczy. Nikt nie rzekł ani słowa, zapanowała głęboka cisza, przerywana tylko szmerem, wywołanym za nami przez konie. Zrobiło mi się nieprzyjemnie, chciałem już pierwszy przerwać milczenie, kiedy sędziwy wódz powoli i uroczyście, nie otwierając oczu, zaczął mówić:
— Kwiat spodziewa się rosy, ale rosa nie spada, a kwiat pochyla głowę i więdnie; już, już ma zginąć, kiedy wreszcie rosa nadchodzi!
Zamilkł na chwilę, poczem zaczął nanowo:
— Bawół grzebie nogą w śniegu, lecz nie znajduje pod nim ani źdźbła trawy. Rycząc z głodu, przyzywa wiosnę, ale wiosna gdzieś daleko bawi; bawół chudnie, garb mu zanika, siły jego słabną i już ma zginąć. Wtem nadciąga wiatr ciepły i bawół tuż przed śmiercią ogląda wiosnę!
Nastąpiła znów przerwa.
Jak dziwnem, niepojętem stworzeniem jest człowiek! Ten Indyanin dokuczał mi, obrażał mnie i wyszydzał, jak nikt przedtem, nienawidził mnie, prześladował i godził na moje życie, a jak ja odpłaciłem mu za to? Wyrozumiałością. Zamiast go zastrzelić, przebiłem mu tylko nogi kulą i to z konieczności. A teraz, kiedy leżał przedemną, jako ruina wojownika, ze skórą nawleczoną na