mają się przedziwnie. Wypuszczają strzały i kłują włóczniami z pewnych kryjówek. Komancze tak zbili się w kupę, że musi ich dosięgnąć każda strzała, każda włócznia, każda kula Winnetou. A teraz, kiedy nieprzyjaciel się cofnął, są Apacze na tyle rozumni, że nie idą za nimi. Pozostają w ukryciu, przekonani, że im Komancze nie ujdą. Na cóż mają się zapuszczać w dolinę!
I teraz poszli Komancze o tyle za radą Old Deatha, że po porażce zachowali się cicho. Wycie zamilkło, a ponieważ ognie zgaszono, nieprzyjaciele ich nie wiedzieli, co oni czynią. Zaczekaliśmy jeszcze przez chwilę, lecz nie zdarzyło się nic nowego. Wtem doleciał nas z dołu przytłumiony głos Winnetou:
— Moi biali bracia mogą zejść teraz. Walka skończona i nie wybuchnie na nowo.
Powróciliśmy do lassa i spuściliśmy się po niem. Na dole stał Winnetou, z którym poszliśmy znów do ogniska.
— Komancze próbowali teraz z drugiej strony — rzekł. — Nie udało im się tak samo. Strzeżemy ich tak, że nie mogą nic przedsięwziąć, o czemby nie dowiedział się Winnetou. Apacze udali się za nimi i leżą długą linią, sięgającą od jednej, do drugiej strony doliny, aby wszystko pilnie obserwować.
Kiedy to mówił, pochylił głowę na prawo, jak gdyby nadsłuchiwał. Następnie zerwał się tak, że ogień oświetlił jasno jego postać.
— Dlaczego to czynisz? spytałem go.
Wskazał ręką w ciemność nocną i powiedział:
— Winnetou usłyszał, że tam, na kamienistej drodze, potknął się koń. Nadjeżdża jeździec, jeden z moich wojowników. Zsiędzie, by zbadać, kto tu siedzi przy ognisku. Dlatego podniosłem się, aby już zdaleka poznał, że Winnetou się tu znajduje.
Jego subtelny słuch nie zawiódł go. Nadjechał kłusem jeździec i zatrzymał się obok nas. Wódz przyjął go niezbyt przyjaznem spojrzeniom i zganił go za hałas, wywołany potknięciem się konia.
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/034
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 268 —